Gwiezdne wojny o tytuł nowego filmu „Star Trek”

Fani sprzymierzyli się w walce o nowy tytuł nadchodzącego 12. filmu z serii „Star Trek”

Już formułując tytuł tego postu, wiele ryzykuję, ponieważ obie grupy (fani „Star Treka” i „Gwiezdnych wojen”) nie żyją w najlepszej komitywie, a przynajmniej taki krąży stereotyp. Jednak bitwa o tytuł nowego filmowego dzieła J.J. Abramsa (który notabene ma być łącznikiem pomiędzy zwaśnionymi fandomami, ponieważ, jak głosi plotka, zdecydował się na reżyserowanie także nowego filmu spod szyldu „Star Wars”) pt. „Star Trek Into Darkness” przybrała prawdziwie kosmiczne rozmiary. Jak każdy klasyczny dramat, składa się on z trzech aktów.

Akt I

Polscy fani „Star Treka” dowiadują się, że tłumaczenie tytułu ma brzmieć „W ciemność. Star Trek”. Swoje niezadowolenie manifestują, zakładając fanpage na portalu społecznościowym Facebook, na którym zamieszczają swoje propozycje zmiany tytułu oraz zastrzeżenia do nazwy zaproponowanej przez dystrybutora. Wśród nich pojawiają się głosy, że taki tytuł może niefortunnie kojarzyć się z filmem Agnieszki Holland „W ciemności” lub z potocznym wyrażeniem „w ciemno”, a także że sformułowanie to powinno być umieszczone za nazwą serii. Choć niewielka (ok. 500 osób), ta nieformalna grupa spotkała się z szerokim odzewem medialnym.

Niestety dystrybutor pozostaje nieczuły na apele społeczności fanów i nie jest nawet specjalnie skory do rozmów. Swoją decyzję uzasadnia wytycznymi producentów, którzy polecili, aby człon „Into Darkness” był głównym tytułem; taki zapis jest odzwierciedlony na plakatach promujących produkcję.

Akt II

Na tłumaczenie tytułu w swoim kraju zareagowali także nasi wschodni sąsiedzi. Rosyjski tytuł wyczekiwanego filmu ma bowiem brzmieć w dosłownym tłumaczeniu „Star Trek. Zemsta”, co z nieznanej przyczyny odbiega od oryginalnego znaczenia. Dodatkowo sam człon „Star Trek” został zapisany jako transliteracja angielskich słów, a nie tłumaczenie na rosyjski, jak do tej pory spójnie dystrybuowane były poprzednie produkcje. I w tym wypadku dystrybutor nie przystał na zmianę tytułu, argumentując, że wybrano go w oparciu o badania opinii publicznej. Wydaje się jednak bardziej chętny do negocjacji, bo zapowiedział, że chętnie skorzysta z pomocy fanów przy tłumaczeniu całego filmu na wersję dubbingową.

Akt III

Najświeższe kontrowersje w związku z tytułem nowego filmu nie mają jednak nic wspólnego z tłumaczeniem i pochodzą z anglojęzycznej Wikipedii. W połowie stycznia 2013 roku, czyli długo po ogłoszeniu oryginalnego tytułu, na forum dyskusyjnym edytorów podstrony poświęconej filmowi rozgorzała prawdziwa bitwa, którą (bardziej z rozbawieniem niż z faktycznym przejęciem) obserwuje internetowy światek.

Sprawa rozbija się o interpretację tytułu (czy ma być traktowany jako pełne zdanie lub równoważnik zdania, czy jako dwuczłonowy tytuł; niektórzy dopatrują się nawet złożonego czasownika „to trek into”), a co za tym idzie – o zapis. Najwięcej wątpliwości wzbudza przyimek „into” rozpoczynający się wielką literą. Zamieszanie potęguje fakt, że jest to dopiero drugi film pełnometrażowy, w przypadku którego zerwano ze starą formułą nadawania tytułów, mających do tej pory następujący format: „Star Trek: …”. Bez znajomego dwukropka fani są „Zagubieni” (kolejny tytuł wyprodukowany przez J.J. Abramsa).

O co to całe poruszenie? – można by spytać. Wierni fani serii zapewne i tak udadzą się do kin i kupią bilety bez względu na tytuł, jaki się na nich znajdzie. Dużo ważniejsze jest natomiast odnotowanie przemiany, jaka dokonała się w odbiorcach tłumaczeń za sprawą nowoczesnych technologii i portali społecznościowych. Do tej pory byliśmy skazani na przyjmowanie lepszych czy gorszych (albo jeszcze gorszych) tłumaczeń tytułów filmów w chwili, gdy pojawiały się oficjalne plakaty. Natomiast dziś, w erze internetowego marketingu szeptanego, gdy producenci i dystrybutorzy podsycają zainteresowanie konsumentów dzięki „wyciekom” na długo przed dystrybucją, grupy fanów (a rzadko zdarzają się grupy bardziej aktywne i przywiązane do tytułu czy twórcy niż fani książek i filmów fantasy/sci-fi) mogą się organizować i przypuszczać zmasowany, łatwy do nagłośnienia atak na odpowiedzialne podmioty.

Warto jednak pamiętać, że niekoniecznie za tłumaczenia odpowiadają tłumacze, coraz częściej są to raczej specjaliści od marketingu. Mówi o tym Krzysztof Mościcki, tłumacz list dialogowych serialu „Star Trek”, który broni się przed zarzutami pod swoim adresem umieszonymi na czarnej liście „tłumoków”, którzy według twórców strony „tłumoczą” w odróżnieniu od tłumaczących tłumaczy (patrz pkt 2). Kiedy więc zdziwi nas lub zirytuje kolejne polskie „tłumaczenie” tytułu filmu, pamiętajmy, że najpewniej stoi za nim ktoś inny niż Bogu ducha winny tłumacz.

Kategoria: 
Tagi: