W piątek mija termin składania ofert na „przetarg” stulecia – zlecone przez Urząd Komitetu Integracji Europejskiej tłumaczenie 27454 stron oryginalnych aktów prawnych UE na j. polski. To prawdopodobnie największy, jednorazowy przetarg na tego typu tłumaczenie w historii polskiej administracji publicznej.
Jak wielu innym przetargom publicznym, także temu towarzyszy sporo kontrowersji. Duże biura tłumaczeń, działające od wielu lat na polskim rynku, publicznie skarżyły się, że wymagany przez zamawiającego – UKIE – sposób realizacji tłumaczenia uniemożliwia jego poprawne zrealizowanie.
Oficjalnie UKIE przyznaje, że do czwartku przetarg został oprotestowany już przez trzech uczestników. Jedna z firm zdecydowała się nawet na złożenie odwołania do Urzędu Zamówień Publicznych, ale ponieważ nie wniosła obowiązkowej opłaty 5 tys. złotych – jej odwołanie nie stało się „aktywne".
Na czym polega problem? Po pierwsze, przedmiot przetargu nie jest precyzyjnie określony w specyfikacji. – To może naruszać art. 17 ustawy o zamówieniach publicznych – uważa Roman Tertil, wiceprezes krakowskiego Lettermana.
UKIE bowiem określiło w specyfikacji, jakie części acquis communautaire (zbioru aktów prawnych UE) będą tłumaczone, ale nie uściśliło, o które konkretnie dzienniki urzędowe chodzi. A skoro zna liczbę stron tych aktów z dokładnością do jednej strony, to znaczy, że powinno wiedzieć, które dzienniki mają być przetłumaczone.
Nieznajomość aktów prawnych powoduje, że: biurom tłumaczeń trudno jest wyliczyć ilość tzw. stron tłumaczeniowych, a tym samym – określić ceny oferty. UKIE powołuje się na uśredniony wskaźnik 1 strona akty prawnego = 1,7 strony tłumaczeniowej, jednak „Gazeta" posiada kopie takich aktów prawnych, w których na jednej stronie jest raptem kilkaset znaków, na innej – kilka tysięcy...
UKIE stwierdza, że akty prawne mają być tłumaczone z „języka oryginału", czyli z angielskiego lub francuskiego. Skoro jednak nie wiadomo, ile dokumentów jest po francusku (wszystkie dzienniki sprzed 1974 r. są po francusku), a ile po angielsku – nie wiadomo, z iloma tłumaczami tych języków podpisać listy intencyjne.
Zapytane przez „Gazetę" UKIE ostatecznie przyznało, że podana w przetargu liczba 27454 stron jest liczbą... orientacyjną. „Zamawiający [przetarg – red.] nie udostępnił oferentom wykazu, który stanowić będzie załącznik do umowy, gdyż taki ostateczny wykaz nie jest gotowy. Zamawiający nie miał i w dalszym ciągu nie ma pewności, jakie akty znajdą się wykazie w momencie podpisywania umowy" – napisał Urząd w przesłanej nam ośmiostronicowej epistole. Unijna prawodawstwo – podkreślają przedstawiciele Urzędu – ciągle się zmienia. „Załączenie do dokumentacji przetargowej w sposób formalny posiadanego przez Zamawiającego wykazu, mającego charakter roboczy, ograniczałby swobodę Zamawiającego w zakresie dokonywania w nim zmian" – stwierdza UKIE. I sugeruje, że skoro biura tłumaczeniowe chcą sobie sprawdzić, jakie akty prawne będą musiały tłumaczyć, to niech w departamencie tłumaczeń Urzędu zobaczą, co już zostało przetłumaczone i porównają to ze spisem treści acquis.
Po drugie, specyfikacja stawia oferentom warunek, by posiadali papierową lub elektroniczną wersję wszystkich obowiązujących aktów prawnych Unii Europejskiej. Ten warunek jest jednak praktycznie niewykonalny.
Kupno kompletu drukarskich wydań dzienników Urzędowych UE jest niemożliwe – nie ma w sprzedaży dzienników np. z 1970 r. W ostateczności, UKIE gotowe jest zgodzić się, by oferenci zawarli umowy o dostępie do Dzienników Urzędowych UE z instytucją, która je posiada. Jednak zorganizowanie takiego dostępu jest fizycznie niewykonalne, bo – jak sprawdziliśmy – jedyne takie komplety w Polsce posiada biblioteka Kolegium Europejskiego w warszawskim Natolinie oraz toruński Uniwersytet im Mikołaja Kopernika. Wszystkich tłumaczy nie da się wysłać do Warszawy i Torunia.
Jak twierdzi Robert Polkowski z Punktu Informacyjnego UE w Warszawie (podlegającego Delegacji Komisji Europejskiej) – także w wersji elektronicznej komplet Dzienników jest niedostępny – Komisja Europejska (agencja Eur-Op) jako jedyna ma wszystkie Dzienniki Urzędowe w tej wersji, ale komercyjnie udostępnia tylko te, które ukazały się nie wcześniej niż w roku 1998 r.
Poprzednie przetargi
To największy, ale nie pierwszy przetarg na tłumaczenie aktów prawnych UE dla UKIE. W ubiegłym roku urząd zorganizował kilka przetargów na tłumaczenie 5–7 tys. stron aktów prawnych. Także wówczas nie obyło się bez formalnych protestów. W przypadku przetargu rozpisanego w sierpniu 2001 r. (na 5510 stron aktów prawnych) wygrała oferta firmy Euroscript Polska sp. z o.o., istniejącej na rynku od lipca 2001 r., gdy tymczasem specyfikacja przetargu mówiła o 3-letnim doświadczeniu oferenta.
Eurosrcipt Polska sp. z o.o. jest jednak spółka córką luksemburskiej firmy Euroscript s.a.r.l, działającej na rynku tłumaczeń od wielu lat. „Przekazała" ona swojej polskiej filii całe swoje doświadczenie i referencje – co Komisji przetargowej wystarczyło. Notabene, specyfikacja nie wymagała, by doświadczenie firmy dotyczyło tłumaczeń na j. polski. Wystarczyło jakiekolwiek doświadczenie...
„Z praktyki Urzędu wynika, iż długość okresu istnienia oferenta na rynku nie jest tożsama z doświadczeniem w wykonywaniu prac stanowiących przedmiot zamówienia..." – stwierdza UKIE.
Podkreślić trzeba, że NIK – w ramach kontroli wykonania budżetu przez UKIE w 2001 r. – sprawdziła oprotestowany przetarg i nie doszukała się żadnych nieprawidłowości.
Wszystko tak późno...
Obecny przetarg-gigant, który – licząc razem z przetargiem na weryfikację – może kosztować podatnika nawet ponad siedem milionów złotych. Dlaczego jest robiony na ostatnią chwilę, na półtora roku przed wejściem Polski do UE?
Jak ustaliła „Gazeta", już w połowie lat 90. podjęto próbę stworzenia strategii tłumaczeń. Kolejną – w 1997 r. Obie rozbiły się o brak pieniędzy i marazm administracji państowej – odpowiedni dokument przez ponad rok „leżakował" w kancelarii premiera Jerzego Buzka i nigdy nie doczekał się jego podpisu. W efekcie, teraz UKIE musi żądać, by tłumaczenie ogromnej części acquis odbyło się w... 170 dni. Biura tłumaczeń pytają – dlaczego tego przetargu nie można było rozbić na kilka? W ten sposób 27 tys. stron tłumaczyłoby równocześnie kilka wybranych firm, a nie jedna. Zysk byłby podwójny: czasowy i jakościowy. UKIE tak jednak uzasadnia konieczność rozpisania przetargu giganta: „zgodnie z przepisami ustawy o zamówieniach publicznych Zamawiający nie może dzielić zamówienia na części, chyba że jest to uzasadnione względami technicznymi lub organizacyjnymi. Obecnie takiego uzasadnienia nie ma. (...) Istotnym powodem jest także to, że korpus prawa wspólnotowego stanowi spójną całość. Potrzeba zapewnienia jednolitości wszystkich tłumaczeń uzasadnia ograniczenie, gdy to możliwe, liczby podmiotów dokonujących tłumaczeń".
„Jednolitość tłumaczeń" nie przeszkadzała jednak Urzędowi zlecać ich różnym firmom w 2001 r.