Straty, które mogą wyniknąć z fatalnych tłumaczeń unijnych aktów prawnych, trudno w tej chwili oszacować. Ale że straty będą – to pewne.

Wiadomo, że od 1 maja w Polsce będzie obowiązywało prawo Unii Europejskiej. Oznacza to konieczność bezpośredniego stosowania go przez nasze sądy. W pierwszym rzędzie dotyczy to rozporządzeń, które zgodnie z art. 249 ust. 2 traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską stają się źródłem powszechnie obowiązującego prawa, bez potrzeby jakiegokolwiek ich wprowadzania do krajowych porządków prawnych. Polski sędzia stanie również przed koniecznością interpretacji dyrektyw, które co prawda (art. 249 ust. 3 traktatu) nie obowiązują bezpośrednio w państwach członkowskich, ale odgrywają rozstrzygającą rolę w wykładni przepisów wydanych w celu ich implementacji (tzw. wykładnia zgodna z dyrektywami). Oczywista jest zatem konieczność przetłumaczenia unijnych aktów prawnych na język polski. Po ich publikacji w Dzienniku Urzędowym Wspólnot Europejskich akty te będą miały walor obowiązującego prawa. Wprawdzie w razie rozbieżności będzie można powołać się przed polskim sądem na opublikowany w Dzienniku Urzędowym tekst rozporządzenia w innym języku, oczywiste jest jednak, iż nasze sądy będą stosowały przeważnie, jeśli nie wyłącznie, wersję polską.

Przygotowaniem tłumaczeń zajął się Urząd Komitetu Integracji Europejskiej.

Zgodnie z informacjami podanymi na stronie internetowej (www.ukie.gov.pl), UKIE weryfikuje tłumaczenia i przekazuje je do Brukseli, gdzie podlegają finalizacji przez służbę prawną Rady Komisji Europejskiej, po czym znajdują się w ogólnounijnej bazie tekstów eur-lex na prowizorycznej na razie stronie http://www.europa.eu.int/eur-lex/de/accession.html. Ogłoszone tam tłumaczenia w najbliższym czasie mają być opublikowane w Dzienniku Urzędowym. Wszystko to należałoby uznać za działania ze wszech miar potrzebne i godne aprobaty. Problemem jest jednak nieprawdopodobnie niska jakość tłumaczeń. Niektóre wyglądają raczej na mechanicznie zrobione przez komputerowy program do tłumaczenia tekstów niż na plon pracy choćby miernie wykwalifikowanego tłumacza. Jeśli chodzi o terminologię, to można je uznać za dowód wręcz analfabetyzmu prawniczego ich autorów. Przejdźmy jednak do przykładów. Poniższe kurioza znajdują się w sfinalizowanym już i figurującym w serwisie eur-lex (przeglądanym 16 marca) przekładzie niezmiernie ważnego dla gospodarki rozporządzenia nr 1346/2000 z 29 maja 2000 r. o postępowaniach w sprawie niewypłacalności, regulującego międzynarodowe skutki postępowania upadłościowego lub naprawczego prowadzonego w jednym z państw członkowskich. Przekład ten zapewne lada dzień trafi do drukarni. Od razu należy dodać, że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, w zasadzie cały tekst nadaje się do wyrzucenia.

Zarzut pierwszy: analfabetyzm prawniczy

W art. 5 ust. 2 lit. a) angielski termin „mortgage" (niem. „Hypothek", franc. „hypothéque") przetłumaczono jako „zastaw hipoteczny". Już student I roku prawa wie, że taka instytucja nie występuje w polskim prawie ani nazewnictwie. W naszym systemie zabezpieczeniem rzeczowym na nieruchomości jest hipoteka. W kilku miejscach termin „the opening of insolvency proceedings" (niem. „die Eröffnung des Insolvenzverfahrens", franc. „l'ouverture de la procédure de l'insolvabilité") zamiast „wszczęcie postępowania w sprawie niewypłacalności" albo „wszczęcie postępowania upadłościowego lub naprawczego" przetłumaczono jako „uruchomienie środków odnoszących się do reorganizacji lub otwarcie postępowania likwidacyjnego".

Bez komentarza.

Zarzut drugi: posługiwanie się wyłącznie wersją angielską

Oryginalnymi językami aktów prawa Unii są wszystkie języki oficjalne Unii. Oprócz wersji angielskiej wypada zatem sięgnąć choćby do wersji niemieckiej i francuskiej, zwłaszcza że aparat pojęciowy prawniczego języka angielskiego ze względu na tradycję common law odbiega od polskiego. O wiele bardziej przystawalna do polskiej jest wywodząca się z podobnego systemu i podobnych tradycji nomenklatura niemiecka czy francuska. Tymczasem tłumacze UKIE sięgają wyłącznie po tekst angielski, co w połączeniu z ignorancją prawniczą prowadzi do następujących skutków:

  • w art. 4 ust. 2 lit. b) zamiast „wartości majątkowe wchodzące w skład masy" albo „majątku dłużnika" znalazło się sformułowanie „aktywa, stanowiące część nieruchomości". W języku angielskim występowało tutaj słowo „estate" oznaczające w podstawowym znaczeniu majątek, ale w zależności od kontekstu także nieruchomość („real estate") albo masę upadłości („bankruptcy estate"). Tymczasem rzut oka na wersję niemiecką (występuje w niej w tym miejscu termin „Masse") albo francuską („les biens qui font objet du dessaisissement") wystarczyłby do uniknięcia tej kompromitującej wpadki,
  • w art. 13 in fine angielski termin „act" oznaczający tutaj czynność prawną, został przetłumaczony jako „dokument". Wersja niemiecka jest jednoznaczna, bo używa terminu „Handlung". W rezultacie zamiast zaskarżenia czynności dłużnika mamy zaskarżenie jego dokumentów.

Zarzut trzeci: kompletne niezrozumienie tekstu

W art. 5 ust. 2 lit. b) zwrot „a right guaranteed by a lien in respect  of the claim or by assignment of the claim by way of a guarantee" (niem. „(É) ein Pfandrecht an einer Forderung oder (É) eine Sicherheitsabtretung dieser Forderung") oznaczający „prawo zastawu na wierzytelności albo przelew tej wierzytelności na zabezpieczenie" przetłumaczono jako „prawo gwarantowane przez prawo zastawu w odniesieniu do należności poprzez przewłaszczenie należności przez gwarancje". Konia z rzędem sędziemu, który z tego bełkotu wyinterpretuje jakąkolwiek normę.

Zarzut czwarty: dodawanie wytworów własnej inwencji

Tłumaczenie aktu normatywnego musi precyzyjnie oddawać treść oryginału, aby na jego podstawie można było wyinterpretować tę samą normę. W przeciwieństwie do literatury pięknej licentia poetica tłumacza nie jest więc dopuszczalna. Nie dotyczy to najwyraźniej tłumaczy UKIE. W art. 7 ust. 1 umieszczono przykładowo sformułowanie „uzasadnione prawa zbywcy" tam, gdzie tekst niemiecki mówi „die Rechte des Verkäufers", angielski „the seller's rights", francuski „les droits du vendeur". Dodanie w tym miejscu przymiotnika „uzasadnione" można by interpretować jako uprawnienie sądu do weryfikacji tych praw. Jednak uprawnienie takie może sądom nadać wyłącznie ustawodawca, a nie tłumacz.

Zarzut piąty: niewykorzystanie istniejących tłumaczeń

Frustrację podatnika finansującego tę radosną twórczość pogłębia fakt, że zapłacił za zepsucie czegoś, co już było kiedyś za jego pieniądze przyzwoicie zrobione. Na początku ubiegłego roku na stronach Ministerstwa Sprawiedliwości figurowało tłumaczenie rozporządzenia nr 1346/2000, które może nie było zupełnie pozbawione błędów, ale było poprawne terminologicznie, przygotowane przez osobę znającą problematykę. Tłumaczenie to po drobnych korektach nadawałoby się znakomicie do publikacji w Dzienniku Urzędowym. Tymczasem jakiś czas temu tekst ten zniknął ze strony MS i został zastąpiony łączem prowadzącym do nieszczęsnego tworu UKIE. Niestety, zdaniem urzędników z UKIE lepiej było wydać pieniądze podatników jeszcze raz, z wiadomym efektem.

Wadliwość tłumaczeń nie dotyczy tylko rozporządzenia o postępowaniach w sprawie niewypłacalności. Aby nie być gołosłownym, kilka wybranych przypadkowo przykładów:

  • w art. 6 ust. 1 dyrektywy nr 98/26/WE o ostateczności rozrachunku w systemach płatności i systemach rozrachunku papierów wartościowych zamiast „chwili wydania orzeczenia przez właściwy organ sądowy lub administracyjny" (ang. „the moment when the relevant judicial or administrative authority handed down its decision", niem. „der Zeitpunkt, zu dem die Entscheidung des zuständigen Gerichts bzw. der zuständigen Behörde ergangen ist") pojawił się „moment, w którym właściwa władza sądowa lub administracyjna przekazała swoją decyzję",
  • w art. 7 dyrektywy nr 2001/24/WE z 4 kwietnia 2001 r. o reorganizacji i likwidacji instytucji kredytowych zamiast ogólnie przyjętego terminu „zgłoszenia wierzytelności" (ang. „lodgement of a claim", niem. „Forderungsanmeldung") jest „wniesienie roszczenia",
  • w art. 24 dyrektywy nr 2001/17/WE o reorganizacji i likwidacji zakładów ubezpieczeń zamiast „osoby, która uzyskała korzyść z czynności prawnej dokonanej z pokrzywdzeniem ogółu wierzycieli" (ang. „a person who has benefited from a legal act detrimental to all the creditors", niem. „eine Person, die durch eine die Gesamtheit der Gläubiger benachteiligende Rechtshandlung begünstigt wurde") występuje określenie „osoba, która skorzystała z aktu prawnego szkodliwego dla wszystkich wierzycieli".

Szkody, które potencjalnie mogą wyniknąć z tak nieudolnych tłumaczeń, są trudne do oszacowania. Niewątpliwie przyczyni się to do zwiększenia chaosu  w naszych sądach po 1 maja. Często tekst tłumaczenia uniemożliwia wyintepretowanie jakiejkolwiek normy, w innych wynik wykładni będzie rażąco odbiegał od intencji unijnego ustawodawcy. Opieranie się przez polskie sądy na tych tekstach może doprowadzić do lawiny odwołań do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Stracą wszyscy: państwo, bo narazi się na zarzuty wadliwej implementacji prawa; strony, bo będą zmuszone w absurdalnych sprawach prowadzić spory przed sądami; gospodarka, bo ucierpi wskutek powstałego chaosu. Pozostaje liczyć na rozsądek sędziów, którzy zapewne sięgną po obcojęzyczne wersje aktów prawa wspólnotowego, nie zawsze jednak będzie to łatwe – znajomość języków obcych, zwłaszcza w starszym pokoleniu sędziów, nie jest powszechna.

Autor jest doktorantem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizuje się w prawie upadłościowym.