Zawód kobiety

Od dłuższego czasu, nie tylko ze względu na działalność feministek, dostrzega się pewien istotny problem, z którym zmagają się użytkownicy języka polskiego – brak żeńskich form nazw zawodów. Rzeczywistość wokół nas się zmienia i kobiety coraz częściej zajmują stanowiska dotychczas zarezerwowane tylko dla mężczyzn, co stwarza konieczność znalezienia słów, którymi można by je określić. O ile bowiem nie mamy kłopotu z od dawna zadomowioną w polszczyźnie lekarką, nauczycielką czy sekretarką, o tyle gdy trzeba jakoś określić kobietę strażaka, prezydenta czy chirurga, zaczyna się nam plątać język. Jakich form użyć? Strażaczka, prezydentka czy chirurgini (bo chyba nie chirurżka?…) brzmią co najmniej dziwnie…

To „dziwne brzmienie” wynika przede wszystkim z tego, że słowa te są nadal dość rzadko (jeśli w ogóle) używane, więc Polacy nie zdążyli się jeszcze z nimi oswoić, „osłuchać”. Im częściej jednak używa się jakiegoś nowego słowa, tym większe szanse na jego zaadaptowanie się w polszczyźnie na stałe. Najlepszym przykładem jest tu posłanka – słowo, które do niedawna nie istniało (a przy tym zostało utworzone w nietypowy sposób), ale upowszechniło się ze względu na duże zapotrzebowanie na określenie kobiety parlamentarzystki, a także dzięki niemałemu wkładowi mediów. Niewykluczone więc, że niebawem bez obiekcji zaczniemy używać także pozostałych żeńskich form nazw zawodów i stanowisk.

Wydaje się, że właśnie na to liczą feministki, które od dłuższego czasu konsekwentnie propagują takie nazwy. To przede wszystkim one stosują w swoich wypowiedziach określenia takie jak ministra, psycholożka, prezeska, a nawet naukowczyni. Słowa te mają jednak tylu przeciwników, ilu zwolenników. Jedni uważają je za potrzebne i „poprawne politycznie”, inni piętnują je jako sztuczne, źle brzmiące, a nawet deprecjonujące. Ten ostatni argument bierze się z tego, że słowa typu dyrektorka, doktorka i profesorka (a więc utworzone przez dodanie końcówki -ka do formy męskiej) rzeczywiście są nacechowane nieco lekceważąco i żadna pani dyrektor, doktor czy profesor raczej tak o sobie nie powie. Do problemu dziwnego, bo nietypowego brzmienia tego rodzaju określeń dochodzi więc problem mniejszego prestiżu, który one za sobą niosą. W ocenie większości użytkowników języka formy typu pani prezes czy pani sekretarz towarzystwa naukowego są o wiele bardziej nobilitujące. Warto nadmienić, że w przypadku tego ostatniego określenia mamy co prawda słowo sekretarka, ale stosuje się je jedynie w odniesieniu do funkcji mniej prestiżowej.

Jak więc radzić sobie z oporem materii językowej? Można starać się ominąć problem, używając konstrukcji omownych (a więc niestety długich i niewygodnych) w rodzaju kobieta strażak czy profesor, który jest kobietą. Można iść za głosem feministek i uparcie, nie bacząc na nacechowanie, trzymać się propagowanych przez nie wyrazów z nadzieją, że kiedyś przestaną one budzić kontrowersje. I można też… organizować plebiscyty. Ten ostatni sposób wybrali przedstawiciele Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego z Poznania, którzy zaprosili mieszkańców miasta do wspólnego wymyślenia słowa, którym można by określić kobietę kierowcę. Zwycięzcą, a raczej zwyciężczynią konkursu została kierowczyni. Pozostaje tylko czekać, aż ten na razie dość podejrzanie brzmiący wyraz przyjmie się wśród użytkowników języka…

Nie ulega wątpliwości, że zapotrzebowanie na określenia nazw stanowisk i zawodów kobiet istnieje i zwiększa się w miarę jak panie podbijają kolejne obszary dotychczas męskiej działalności. Można oczekiwać, że za kilka, kilkanaście lat problem sam się rozwiąże i pojawią się słowa powszechnie używane i niebudzące wątpliwości. Na razie jednak tkwimy na etapie przejściowym. Język żywo reaguje na zmiany rzeczywistości pozajęzykowej, jednak zmienia się powoli.

Więcej informacji:
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/przyszla_strazaczka_do_doktorki_feminizacja_jezyka_po_polsku_16803.html
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/299523,1,feminizm-w-jezyku-polskim.read

Kategoria: 
Tagi: