Bezzwrotna pożyczka
Coach, team, implementacja, handout, afterparty… – osobom zatroskanym o stan polszczyzny na dźwięk takich słów używanych na co dzień przez Polaków więdną uszy. Wydaje się, że w ostatnich latach, po przemianie ustrojowej, liczba anglicyzmów w naszym języku zwiększa się w zastraszającym tempie. Choć z jednej strony puryści językowi biją na alarm, z drugiej trzeba przyznać, że słowa takie jak legginsy, laptop czy klikać, jakkolwiek obce, doskonale się w polszczyźnie przyswoiły i wydają się niezastąpione. Odnoszą się one do desygnatów, które były w naszej rzeczywistości zupełnymi nowościami i w związku z tym nie miały jeszcze swoich nazw. Żeby jakoś nazwać te desygnaty, najprościej było „zaimportować” już istniejące określenia zza granicy. Kolejnym krokiem było dostosowanie takich pożyczek do właściwości języka polskiego – uproszczenie wymowy, często także zapisu, oraz ustalenie wzorca odmiany. O ile takie zapożyczenia wypełniają jakąś lukę w języku – pozwalają na nazwanie tego, co nie miało swojej nazwy w polszczyźnie – można je zaakceptować.
Większym problemem wydają się zapożyczenia, które dublują, a często wypierają już istniejące słowa polskie. Wspomniana wyżej implementacja ma swój polski odpowiednik – wdrożenie. Podobnie jest z popularną ostatnio akcesją, która jest niczym innym jak przystąpieniem. Zamiast coacha kiedyś mieliśmy trenera (skądinąd też zapożyczenie, ale już dobrze ugruntowane w języku), a zamiast teamu – drużynę. Takie niepotrzebne zapożyczenia są najczęściej negatywnie oceniane przez językoznawców, a ich nadużywanie sprawia wrażenie niepotrzebnego snobizmu. Zdarza się jednak, że zapożyczenie zaczyna funkcjonować równolegle ze swym polskim odpowiednikiem i obie formy nabierają różnych odcieni znaczeniowych. Tak dzieje się na przykład z coachem, który okazuje się szczególnym rodzajem trenera – psychologiem zajmującym się rozwojem zawodowym i osobistym menadżerów (znowu zapożyczenie!).
Najbardziej zdradliwe, bo mniej dostrzegalne, wydają się zapożyczenia znaczeniowe. Pojawiają się wówczas, gdy polskie słowo, dotychczas używane w pewnym konkretnym znaczeniu, nabiera dodatkowego znaczenia pod wpływem podobnego słowa z języka obcego. Klasycznym przykładem takiego procesu jest zmiana znaczenia czasownika korespondować, który pierwotnie oznaczał wymianę listów, korespondencji, a obecnie bywa używany także w znaczeniu ‘współgrać, odpowiadać’ (tak jak w przypadku angielskiego czasownika to correspond). Podobnie stało się ze słowem formuła, od dłuższego już czasu używanego zwłaszcza przez twórców reklam kosmetyków na określenie składu,choć do niedawna oznaczającego tylko ‘przepis, sformułowanie’ (np. w zestawieniu formuła przysięgi). Także słowo kondycja nabrało innego sensu, odkąd używa się go w kontekstach typu kondycja budynku, kondycja finansowa. Niegdyś odnosiło się ono tylko do sprawności fizycznej ludzi, a w zestawieniach przytoczonych w poprzednim zdaniu używano słowa stan. Choć takie nowe znaczenia często utrwalają się w języku, są negatywnie oceniane przez osoby zawodowo zajmujące się poprawnością językową. Najczęściej dzieje się bowiem tak, że nie wnoszą one szczególnej wartości do języka – nie nazywają czegoś, co wcześniej nie miało swojej nazwy, ale wręcz wypierają nazwy tradycyjne, funkcjonujące od lat.
Ogólna zasada rządząca oceną zapożyczeń to właśnie sprawdzenie, czy dane słowo lub zwrot są nam potrzebne. Jeśli mamy już rodzime określenia jakiegoś obiektu czy stanu, lepiej się go trzymać i nie stosować zagranicznych ekwiwalentów. Jeśli zaś zapożyczenie pozwala nam nazwać jakiś nowy element otaczającej nas rzeczywistości, można je uznać za przydatne. Jedno jest pewne: zapożyczenia używane w nadmiarze i ze snobistycznych pobudek nie tylko nie świadczą dobrze o mówiącym, ale wręcz utrudniają komunikację.