Edukacja

Edukacja

Skuterzysta vs. hulajnoga

W odpowiedzi na pytanie 'Jak nazywa się osoba jeżdżąca na hulajnodze?' pan Mirosław Bańko z Uniwersytetu Warszawskiego odpowiedział:

"Gotowego słowa, którym moglibyśmy się posługiwać bez zastrzeżeń, chyba nie ma, trzeba je wymyślić. W związku z tym mam dla Pani dwie propozycje.
1. Skuterzysta. Tak nazywa się osoba jeżdżąca na skuterze (por. rowerrowerzysta) i taką nazwę przytacza dla niej słownik Doroszewskiego (z odpowiednim cytatem, bo jest to słownik źródłowy). A ponieważ w języku angielskim, z którego zapożyczyliśmy skuter, słowo scooter oznacza też hulajnogę, więc możemy wykorzystać słowo skuterzysta do nowego celu. Według tej propozycji użytkownik hulajnogi nazywałby się mądrzej niż jego pojazd, a w każdym razie zupełnie inaczej, co można uznać za pewną niedogodność.
2. Hulajnoga. To nie pomyłka z mojej strony: proponuję, aby na hulajnodze jeździł hulajnoga, a jeśli mowa o kobiecie – aby na hulajnodze jeździła hulajnoga. Jak inne dwurodzajowe rzeczowniki typu fajtłapa, taka nazwa użytkownika hulajnogi jest oczywiście ekspresywna. Może wydawać się zaskakująca, ale ma analogię – czysto formalną – w trzech innych rzeczownikach: kuternoga (potocznie 'kulas, kulawiec'), powsinoga ('łazik, włóczęga') i noga ('niedołęga').
Dwa pierwsze z tych rzeczowników są dwurodzajowe, trzeci wyłącznie żeński, nawet kiedy odnoszony jest do mężczyzny. Wątpliwości może budzić ich liczba mnoga: w mianowniku (te) kuternogi, powsinogi, nogi, w dopełniaczu (a) (tych) kuternóg, powsinóg, nóg albo (b) (tych) kuternogów, powsinogów (o towarzystwie czysto męskim lub mieszanym), nie nogów, w bierniku – tak samo jak w mianowniku albo jak w dopełniaczu w szeregu (b). O użytkownikach hulajnogi moglibyśmy mówić więc: „Jest wiosna, hulajnogi licznie wyjechały na ulice” albo „Od dawna nie było widać tylu hulajnóg”. Z takich zdań nie wynika niestety, czy chodzi o osoby, czy rzeczy."

Z tych dwóch ciekawych propozycji bardziej odpowiada mi hulajnoga bo jest w tym słowie niewątpliwie jakiś rodzimy folklor (niezaleznie od tego czy mamy na myśli rodzaj żeński, czy męski i czy chodzi o pojazd, czy też osobę na nim hulającą).

Kategoria: 

Corpo controlling, audit, programing, czy może zwyczajny kleping?

Artykuł z dnia 30.09.2013 w zielonogórskim wydaniu Gazety.pl pod tytułem „Godnie, czyli ile?” na temat porównania  kosztów życia i zarobków w różnych częściach Polski i Europy jest popularny, dlatego że ludzie generalnie lubią dyskutować o pieniądzach.

Mnie się jednak najbardziej spodobały dowcipne komentarze zamieszone pod  tekstem, głównie przez programistów, na temat przytoczonej w artykule nazwy stanowiska zapożyczonej z języka angielskiego. Wybrane komentarze przytaczam poniżej dla rozrywki.

Wydawałoby się, że większość ludzi pracujących w biznesie przyzwyczaiła się już tych się do kontrolingów, mobbingów, eventów, deadlinów, auditów itp., ale może jednak nie do końca. Od dłuższego czasu nie słyszałam żeby wypowiadali się na ten temat tak zdecydowanie poloniści, a już tym bardziej programiści. Czyżby ‘corpo-lenguydż nie wszedł do uzusu aż tak mocno, jak się niektórym naszym ‘managerom’ zdaje?

Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: Gość 30.09.13, 17:33 Odpowiedz

> Co ten gostek zatrudniony w banku pieprzy? Zajmuje sie "kontrolingiem"? To jakis
> kompletny debiling!

Obiektywnie masz całkowitą rację. Niestety w praktyce ów "(neo)debiling" jest bardzo popularny, tzn. uprawia go, a nawet wzajemnie prześciga się w nim większość osób w miejscu pracy, zarówno współpracownicy jak i kierownictwo. Kto próbuje się od tego zdecydowanie odcinać, nierzadko najpierw ląduje "na świeczniku", a później "na wylocie".

Tłum ogarnięty owczym pędem jest gotów stratować jednostki wyróżniające się (zdrowy rozsądek nie gra tu roli, wręcz przeciwnie - zasadą instynktu stadnego jest jego brak), a przełożony z chęcią pozbędzie się osobnika uprzednio wyostracyzowanego przez grupę.

Re: Godnie, czyli ile? IP: *.adsl.inetia.pl

Gość: Magda 30.09.13, 17:53 Odpowiedz

Controlling finansowy – instrument zarządzania będący częścią controllingu przedsiębiorstwa. Zajmuje się ustalaniem zapotrzebowania na środki finansowe, opłacalnością sposobów finansowania przedsiębiorstwa, kosztami i zyskiem, płynnością finansową i oceną efektywności inwestowania kapitału.

o    Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: Gość 30.09.13, 18:19 Odpowiedz

To, że bzdurę ktoś wpisał do słownika nie znaczy że przestała być bzdurą (kiedyś bzdury do słowników po prostu nie trafiały, dziś jest niestety inaczej).

> Controlling finansowy

Super, jeszcze lepiej. Łebkowi który "usankcjonował" ten termin nawet nie chciało się ani odrobinę spolszczyć (tzn. napisać przez "k" i jedno "l") i tak niepotrzebnego obcego słowa. Pewnie dostał za to medal przodownika neokorpodebillingu (przez dwa "l"!).

Przypomina to troche karierołebków, którzy ubzdurali sobie używanie terminu "audit" w języku polskim, ostentacyjnie (a jakże!) ignorując istnienie spolszczonego dawno temu słowa "audyt".

§  Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: jj 30.09.13, 19:25 Odpowiedz

oczywiście facet napisał "kontroling" - sprawdź sobie powyżej. to że nie wiesz co to znaczy to twój problem - w wielu firmach tego rodzaju dział istnieje. Zawiśc i złośc ci miesza w głowie. było się bardziej starać - tez mógłbyś tyle zarabiać.

§  Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: Troll 30.09.13, 21:46 Odpowiedz

A ja zajmuje sie programingiem na który składa się siedzing i pisaning.

§  Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: Gość 30.09.13, 22:21 Odpowiedz

> A ja zajmuje sie programingiem na który składa się siedzing i pisaning.

Siedzing jak siedzing, ale programing to jednak przede wszystkim myśling i projekting - sam pisaning to realnie jedynie jakieś 10%-20%.

§  Re: Godnie, czyli ile? IP: *.dynamic.chello.pl

Gość: Gość 30.09.13, 22:28 Odpowiedz

...no chyba że chodzi o code-kleping.

§  Re: Godnie, czyli ile?

profesorgabka 01.10.13, 16:50 Odpowiedz

No tak, ale programujesz Elektroniczną Maszynę Cyfrową, czy po prostu komputer, jak to "jakiś debil dodał kiedyś do słownika"?

(…)

@pszczy2000, a dziennikarz zajmuje się pissingiem

dzielanski 01.10.13, 09:52 Odpowiedz

Kontroler zajmuje się kontrolingiem, dziennikarz spisujący jego wynurzenia zajmuje się pissingiem. Grunt, że bankowcy znają języki obce!
A swoją drogą, 'szczoting podłogas" brzmi nawet lepiej niż "konserwacja powierzchni płaskich". Korpo-językoznawcy do dzieła!

Źródło: http://zielonagora.gazeta.pl/zielonagora/1,35161,14696286,Godnie__czyli_ile_.html

Najtrudniejsze języki świata

Czytelnikom, którzy zapoznali się z zamieszczonym tu niegdyś artykułem Obcy język polski i chcieliby przyjrzeć się kwestii (nie)trudności polszczyzny z nieco rozleglejszej perspektywy, serdecznie polecamy wpis Karola Cyprowskiego w blogu Świat języków obcych dotyczący najtrudniejszych języków świata. Być może nie taka polszczyzna straszna, jak ją malują?

Kategoria: 
Tagi: 

Rada na całe zło?

W zalewie anglicyzmów, niechlujnych i niezrozumiałych wypowiedzi, z którymi można się spotkać w mediach i internecie, oraz błędów językowych popełnianych nawet na najwyższych szczeblach władzy warto sobie przypomnieć, że istnieje w naszym kraju instytucja powołana do ochrony naszego języka i kontrolowania jego stanu – Rada Języka Polskiego. Powstała ona w 1996 roku jako Komitet przy Prezydium PAN, a od maja 2000 roku działa na mocy uchwalonej przez Sejm RP Ustawy o języku polskim z dnia 7 października 1999 roku. Jej zadaniem jest między innymi – jak zapisano w artykule 13 wspomnianej Ustawy o języku polskim – wyrażanie opinii o używaniu języka polskiego w działalności publicznej oraz ustalanie zasad ortografii i interpunkcji języka polskiego.

Rada współpracuje jako organ doradczy z licznymi instytucjami państwowymi – Sejmem i Senatem RP, Najwyższą Izbą Kontroli, Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ministerstwem Edukacji Narodowej i Sportu, Ministerstwem Kultury, Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumenta, Komisją Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami RP oraz Centralną Komisją Egzaminacyjną. Co dwa lata Rada przedstawia Sejmowi i Senatowi RP sprawozdania o stanie ochrony języka polskiego, w których ocenia z punktu widzenia dbałości o polszczyznę działalność różnych instytucji oraz mediów, treść aktów prawnych, a nawet teksty zamieszczane na opakowaniach towarów sprzedawanych w polskich sklepach. Ta ostatnia sprawa jest istotna ze względu na to, że zgodnie z Ustawą o języku polskim wszystkie produkty sprzedawane w naszym kraju powinny być opatrzone dokładnym, czytelnym i poprawnym opisem w języku polskim. Czy tak się dzieje? Jak wynika z jednego ze sprawozdań Rady, „Zdarza się rażące naruszanie […] przepisów [ustawy], są też wypadki całkowitego jej przestrzegania. Między tymi skrajnymi możliwościami mieści się wiele rozwiązań pośrednich: najczęściej polegają one na formalnym zadośćuczynieniu przepisom Ustawy, przy niepełnej realizacji tego, o co w niej istotnie chodzi; informacje o towarach podawane w języku polskim są często niepełne, słabo widoczne, a czasem błędnie sformułowane”. Od strony prawnej nad zapewnianiem zgodności z Ustawą o języku polskim czuwa Państwowa Inspekcja Handlowa, która prowadzi kontrole używania języka polskiego w obrocie prawnym, instruuje i ostrzega przedsiębiorców, a w przypadku długotrwałego naruszania ustawy – kieruje sprawę do kolegiów do spraw wykroczeń, które wymierzają kary lub nakazują wycofanie towarów niespełniających wymogów ustawy. Sama Rada Języka Polskiego nie ma możliwości wydawania nakazów ani nakładania kar, ponieważ jej działalność sprowadza się do opiniowaniai formułowania zaleceń.

W tym miejscu należy wspomnieć o dość niepokojącym zjawisku, które można zaobserwować w związku z działalnością Rady. Ponieważ nie dysponuje ona formalnymi środkami nacisku, nierzadko jej działania i zalecenia nie są dostrzegane, a czasem nawet bywają zwyczajnie ignorowane. Tak stało się w 2001 roku, kiedy to Rada rozesłała do polskich ministerstw krótką ankietę związaną z przestrzeganiem przez nie Ustawy o języku polskim. Co dziwne, na ankietę odpowiedziały tylko cztery z piętnastu ministerstw – organów odpowiedzialnych przecież zgodnie ze wspomnianą ustawą za ochronę języka polskiego! Nie lepiej było w tym roku, kiedy Rada zajęła się badaniem języka używanego w biznesie. Na jej prośbę o udostępnienie próbek tekstów tworzonych przez różne przedsiębiorstwa (takich jak uchwały zarządu, korespondencja wewnętrzna, oferty handlowe) odpowiedziała zaledwie jedna firma z pięciuset. Wniosek płynący z tego rodzaju postępowania jest mało optymistyczny i być może warto by się zastanowić, czy nie dałoby się stworzyć prawa nieco bardziej rygorystycznie piętnującego kaleczenie języka. Strach jednak pomyśleć, kogo najpierw wypadałoby poddać karze…

Na pocieszenie można powiedzieć, że są jednak firmy i instytucje liczące się z opiniami Rady, co przejawia się w zadawanych jej licznych pytaniach dotyczących na przykład poprawności nowo tworzonych nazw firmowych czy haseł reklamowych (wszystkie odpowiedzi Rada publikuje na swojej stronie internetowej). Jako ciekawostkę warto też przytoczyć informację, że Rada wyraża także opinie na temat nietypowych imion, które rodzice chcieliby nadać swoim nowo narodzonym potomkom. Na jej stronie internetowej znajdziemy więc wyjaśnienia, dlaczego lepiej nie nadawać dziecku imienia Wilk, Opieniek czy Boston

Kategoria: 
Tagi: 

(Nie tylko) językowy savoir-vivre

Wszyscy znamy sprawę jednej z sieci księgarń, której pracownikom polecono zwracać się do klientów płacących kartą po imieniu. Takie postępowanie miało, w rozumieniu specjalistów od public relations, ocieplić kontakty obsługi z kupującymi i służyć budowaniu przyjaznej atmosfery. Jak jednak można wywnioskować z medialnych komentarzy, ta strategia skracania dystansu odniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Większość klientów czuła się jeśli nie oburzona, to przynajmniej zdezorientowana takim spoufalaniem się sprzedawców, w związku z czym właściciele sieci wycofali się z pomysłu, uzasadniając to tym, że „potrzeba trochę więcej czasu, aby nasz krąg kulturowy przekonał się do takiej formy komunikacji”.

Jak można z tego wywnioskować, jedną z podstawowych zasad „naszego kręgu kulturowego” jest szacunek dla cudzego imienia (i, jak się dalej przekonamy, także nazwiska). Choć za pośrednictwem telewizji i Internetu przenikają do nas zagraniczne – głównie amerykańskie – wzorce, upłynie jeszcze dużo wody w Wiśle, zanim wszyscy Polacy zaczną się do siebie zwracać po imieniu. Wszelkie próby skracania dystansu polegające na zwracaniu się do rozmówcy per panie Janku, pani Agato (powszechne zwłaszcza wśród pracowników banków i specjalistów obsługi klienta czy zarządzania zasobami ludzkimi) są niezgodne z polskim obyczajem i choć wśród młodszych osób nie budzą większego sprzeciwu, dla starszych bywają rażące. Nie chodzi tu oczywiście o sytuacje prywatne, gdy po imieniu mówi nam ktoś bliski, lecz o takie, gdy robi tak ktoś zupełnie nam obcy albo ledwo znany; jest to tym bardziej nie na miejscu, jeśli postępuje tak osoba młodsza w stosunku do starszej.

Podobnie jest z nazwiskiem, którego również nie powinno się używać bezpośrednio w odniesieniu do rozmówcy. Niewłaściwe jest także zaczynanie oficjalnych listów (czy to tradycyjnych, czy elektronicznych) słowami Szanowny Panie Kowalski, czyli zwrotem grzecznościowym połączonym z nazwiskiem. Zgodnie z polską etykietą w nagłówku powinien wystąpić wyłącznie zwrot grzecznościowy, ewentualnie z tytułem zawodowym lub naukowym (na przykład Szanowny Panie Profesorze), ale bez nazwiska. Częste ostatnio stosowanie w tym kontekście nazwiska (czasem także imienia lub imienia i nazwiska) wynika zapewne z kopiowania angielskiego sposobu zwracania się do adresata.

Powielanie zagranicznych zwrotów grzecznościowych nie musi jednak być aż tak niestosowne jak w przykładach podanych powyżej. Powszechne od niedawna wyrażenie Miłego dnia!, ukute na wzór angielskiego Have a nice day i słyszane najczęściej z ust sprzedawców lub pracowników infolinii, wydaje się dość sympatycznym sposobem pożegnania z klientem. Na pewno także w odpowiedzi na pytanie Co słychać? przyjemniej usłyszeć podszyte amerykańskim optymizmem Świetnie! niż tradycyjne polskie Jako tako czy Stara bieda.

Skłonność do narzekania wydaje się skądinąd jedną z polskich cech narodowych, co szczególnie rzuca się w oczy cudzoziemcom przybywającym z wizytą do naszego kraju. Jednym z tematów, który Polacy najchętniej podejmują w rozmowie z nowo poznanymi osobami – na przykład w kolejce u lekarza czy w taksówce – jest bowiem wspólne narzekanie – na zdrowie, pogodę, władze, zarobki… Nie najlepiej znoszą to przedstawiciele innych kultur, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, gdzie ceni się postawę typu „keep smiling”.

Niekiedy obcokrajowcy przebywający w Polsce dziwią się także, że Polacy tak często przepraszają. Przepraszam, która godzina?, Przepraszam, czy mogę prosić o ogień?, Przepraszam, upuściła pani chusteczkę – można by pomyśleć, że faktycznie często czujemy się winni bez powodu. Taki sposób zwracania się do innych to jednak właśnie przejaw polskiej grzeczności. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro od dziecka jesteśmy uczeni „magicznych słówek” – proszę, dziękuję, przepraszam – które tworzą swego rodzaju złotą trójkę naszej etykiety językowej.

Do wyróżników polskiej grzeczności należy także gościnność. Przejawia się ona też w języku – na przykład w zachętach do jedzenia i picia, które gospodarze kierują do gości podczas wydawanego przez siebie przyjęcia (Może jeszcze ciasta?, Ze mną się nie napijesz?!). Kiedy Polak zostaje zaproszony na kolację do zagranicznych przyjaciół, podświadomie spodziewa się podobnego traktowania i dziwi się (a może nawet czuje się dotknięty), jeśli to nie nastąpi. Z drugiej strony Anglik, Holender czy Francuz może uznać przejawy gościnności polskich gospodarzy za nazbyt natarczywe i naruszające jego autonomię.

Jak wynika z powyższych przykładów, zasady grzecznościowe nie są uniwersalne. To, co w jednych krajach uchodzi, w innych budzi zdziwienie lub bywa wręcz nie do przyjęcia. Ta pozornie oczywista prawda bywa niedoceniana. Tymczasem warto o niej pamiętać zarówno w kontaktach z przedstawicielami własnego narodu – i na przykład nie powielać wzorców obcych naszej etykiecie – jak i innych nacji – co może się wyrażać unikaniem zachowań, które u nas są naturalne, ale w kontaktach z cudzoziemcami mogą zostać źle odebrane.

Więcej informacji: Małgorzata Marcjanik, Grzeczność w komunikacji językowej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 22–34.

Kategoria: 

Okiem profesjonalisty

Jakie języki zyskują popularność wśród uczących się, a jakie tracą na znaczeniu; jak przedstawiciele poszczególnych narodów podchodzą do nauki języków obcych; jakimi umiejętnościami językowymi mogą się pochwalić polscy politycy; jakie metody nauczania języków mogą przynieść najlepsze efekty oraz czym grozi znajomość zbyt dużej liczby języków – odpowiedzi na te i inne pytania udziela Jolanta Urbanikowa, pełnomocnik rektora UW ds. organizacji nauczania języków obcych i realizacji procesu bolońskiego, w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita”. Zachęcamy do lektury!

Kategoria: 
Tagi: 

Bezzwrotna pożyczka

Coach, team, implementacja, handout, afterparty… – osobom zatroskanym o stan polszczyzny na dźwięk takich słów używanych na co dzień przez Polaków więdną uszy. Wydaje się, że w ostatnich latach, po przemianie ustrojowej, liczba anglicyzmów w naszym języku zwiększa się w zastraszającym tempie. Choć z jednej strony puryści językowi biją na alarm, z drugiej trzeba przyznać, że słowa takie jak legginsy, laptop czy klikać, jakkolwiek obce, doskonale się w polszczyźnie przyswoiły i wydają się niezastąpione. Odnoszą się one do desygnatów, które były w naszej rzeczywistości zupełnymi nowościami i w związku z tym nie miały jeszcze swoich nazw. Żeby jakoś nazwać te desygnaty, najprościej było „zaimportować” już istniejące określenia zza granicy. Kolejnym krokiem było dostosowanie takich pożyczek do właściwości języka polskiego – uproszczenie wymowy, często także zapisu, oraz ustalenie wzorca odmiany. O ile takie zapożyczenia wypełniają jakąś lukę w języku – pozwalają na nazwanie tego, co nie miało swojej nazwy w polszczyźnie – można je zaakceptować.

Większym problemem wydają się zapożyczenia, które dublują, a często wypierają już istniejące słowa polskie. Wspomniana wyżej implementacja ma swój polski odpowiednik – wdrożenie. Podobnie jest z popularną ostatnio akcesją, która jest niczym innym jak przystąpieniem. Zamiast coacha kiedyś mieliśmy trenera (skądinąd też zapożyczenie, ale już dobrze ugruntowane w języku), a zamiast teamudrużynę. Takie niepotrzebne zapożyczenia są najczęściej negatywnie oceniane przez językoznawców, a ich nadużywanie sprawia wrażenie niepotrzebnego snobizmu. Zdarza się jednak, że zapożyczenie zaczyna funkcjonować równolegle ze swym polskim odpowiednikiem i obie formy nabierają różnych odcieni znaczeniowych. Tak dzieje się na przykład z coachem, który okazuje się szczególnym rodzajem trenera – psychologiem zajmującym się rozwojem zawodowym i osobistym menadżerów (znowu zapożyczenie!).

Najbardziej zdradliwe, bo mniej dostrzegalne, wydają się zapożyczenia znaczeniowe. Pojawiają się wówczas, gdy polskie słowo, dotychczas używane w pewnym konkretnym znaczeniu, nabiera dodatkowego znaczenia pod wpływem podobnego słowa z języka obcego. Klasycznym przykładem takiego procesu jest zmiana znaczenia czasownika korespondować, który pierwotnie oznaczał wymianę listów, korespondencji, a obecnie bywa używany także w znaczeniu ‘współgrać, odpowiadać’ (tak jak w przypadku angielskiego czasownika to correspond). Podobnie stało się ze słowem formuła, od dłuższego już czasu używanego zwłaszcza przez twórców reklam kosmetyków na określenie składu,choć do niedawna oznaczającego tylko ‘przepis, sformułowanie’ (np. w zestawieniu formuła przysięgi). Także słowo kondycja nabrało innego sensu, odkąd używa się go w kontekstach typu kondycja budynku, kondycja finansowa. Niegdyś odnosiło się ono tylko do sprawności fizycznej ludzi, a w zestawieniach przytoczonych w poprzednim zdaniu używano słowa stan. Choć takie nowe znaczenia często utrwalają się w języku, są negatywnie oceniane przez osoby zawodowo zajmujące się poprawnością językową. Najczęściej dzieje się bowiem tak, że nie wnoszą one szczególnej wartości do języka – nie nazywają czegoś, co wcześniej nie miało swojej nazwy, ale wręcz wypierają nazwy tradycyjne, funkcjonujące od lat.

Ogólna zasada rządząca oceną zapożyczeń to właśnie sprawdzenie, czy dane słowo lub zwrot są nam potrzebne. Jeśli mamy już rodzime określenia jakiegoś obiektu czy stanu, lepiej się go trzymać i nie stosować zagranicznych ekwiwalentów. Jeśli zaś zapożyczenie pozwala nam nazwać jakiś nowy element otaczającej nas rzeczywistości, można je uznać za przydatne. Jedno jest pewne: zapożyczenia używane w nadmiarze i ze snobistycznych pobudek nie tylko nie świadczą dobrze o mówiącym, ale wręcz utrudniają komunikację.

Kategoria: 
Tagi: 

Historia Polski w pigułce

Poniżej zamieszczamy animację promującą nasz kraj na targach EXPO 2010 w Szanghaju – krótką lekcję historii Polski.

Czy obraz jest w stanie wyrazić więcej niż jakikolwiek tekst w dowolnym języku świata i przemówić do widzów z najbardziej oddalonych zakątków globu? Oceńcie Państwo sami.

Kategoria: 
Tagi: 

Polska literatura w tłumaczeniach

Wiemy już, że literatura zagraniczna jest na różne sposoby – choćby za sprawą opisanego poniżej projektu „Przeczytane w tłumaczeniu” – promowana na polskim rynku literackim. Jak natomiast sprawa ma się z obecnością tłumaczeń polskiej literatury za granicą? Oto krótki przegląd tego zagadnienia.

Polską literaturę przekłada się niekiedy na bardzo egzotyczne języki – kilka lat temu ukazał się np. „Pan Tadeusz” po chińsku. Polską poezję – np. dzieła Zbigniewa Herberta i Tadeusza Różewicza – wydaje się w języku hindi. Książki autorstwa Polaków dostępne są także po hebrajsku. Większość tłumaczeń powstaje jednak na użytek Europejczyków, w językach takich jak niemiecki, rosyjski, francuski, angielski, czeski, litewski oraz hiszpański i włoski. Nasza literatura jest szczególnie obecna na rynku niemieckim, gdzie ukazuje się średnio 40–50 polskich tytułów rocznie. Najpopularniejszym pisarzem za naszą zachodnią granicą jest Stanisław Lem, cenieni są też Witold Gombrowicz i Andrzej Stasiuk. W Rosji lubiana jest przede wszystkim Joanna Chmielewska, w Hiszpanii rekordy popularności bije Andrzej Sapkowski. Nad Sekwaną często sięga się do twórczości Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka czy Pawła Huellego. Warto wspomnieć także o zyskujących popularność za granicą autorach młodszego pokolenia, takich jak Dorota Masłowska i Wojciech Kuczok. Do naszych głównych „towarów eksportowych” niezmiennie należą książki Olgi Tokarczuk, Stanisława Lema, Andrzeja Stasiuka, Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza.

Od lat w popularyzację literatury polskiej za granicą angażują się polskie instytucje, przede wszystkim Biblioteka Narodowa i Instytut Książki. Ten ostatni prowadzi od 1998 roku Program Translatorski ©Poland, z którego finansuje się przekłady polskich dzieł na języki obce. Z kolei w ramach programu Sample Translation ©Poland przygotowywane są próbne tłumaczenia fragmentów książek mające zachęcić zagranicznych wydawców do publikowania naszej literatury. Duże znaczenie promocyjne ma także współpraca ze wspieraną przez Unię Europejską organizacją Literature Across Frontiers.

Nie można zapomnieć, że na sukces polskiej literatury za granicą w nawet większym stopniu niż instytucje kulturalne pracują tłumacze. Bez nich nie byłoby przecież nawet mowy o istnieniu naszej literatury w świadomości zagranicznych czytelników. Z myślą o tych ambasadorach literatury polskiej za granicą stworzono nagrodę Transatlantyk, wręczaną najbardziej zasłużonym twórcom przekładów. Prestiżowy charakter i oprawa promocyjna nagrody mają zachęcić tłumaczy do zainteresowania się literaturą polską. Potencjalnych autorów przekładów przyciąga się także na inne sposoby. Na wzór rozwiązań stosowanych za granicą wdrożono na przykład projekt Kolegium Tłumaczy, dzięki któremu tłumacze literatury polskiej mogą skorzystać z oferty pobytów roboczych i pracować nad swoimi przekładami w naszym kraju. Ważnym wydarzeniem branżowym jest organizowany co kilka lat (ostatni odbył się w 2009 roku) Światowy Kongres Tłumaczy Literatury Polskiej, który przyciąga coraz więcej gości i stanowi doskonałą okazję do spotkań dla twórców, tłumaczy i wydawców.

Wszystkie te działania pozwalają wierzyć, że nasza literatura zajmie należne jej miejsce w europejskim dorobku kulturowym. Trzeba i warto ją promować, nie tylko dlatego, że mamy się czym pochwalić, lecz przede wszystkim dlatego, że popularność naszej literatury przyczynia się do zwiększenia wiedzy o Polsce na świecie, a przez to – jest zachętą dla turystów i pomaga budować pozytywny wizerunek Polski w oczach cudzoziemców.

Więcej informacji:
http://polishwriting.net/index.php?id=77

Kategoria: 

Strony