Język

Okiem profesjonalisty

Jakie języki zyskują popularność wśród uczących się, a jakie tracą na znaczeniu; jak przedstawiciele poszczególnych narodów podchodzą do nauki języków obcych; jakimi umiejętnościami językowymi mogą się pochwalić polscy politycy; jakie metody nauczania języków mogą przynieść najlepsze efekty oraz czym grozi znajomość zbyt dużej liczby języków – odpowiedzi na te i inne pytania udziela Jolanta Urbanikowa, pełnomocnik rektora UW ds. organizacji nauczania języków obcych i realizacji procesu bolońskiego, w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita”. Zachęcamy do lektury!

Kategoria: 
Tagi: 

Miodzie, jestem domem!

Poniżej zamieszczamy zabawny dialog w mistrzowskim tłumaczeniu Stanisława Barańczaka…

Husband: Honey, I’m home! Mąż: Miodzie, jestem domem!

Wife: Is that you Tommy? Finally! What took you so long? Żona: Czyż jesteś to ty Tomy? Finalnie! Co cię wzięło takiego długiego?

Husband: Come, come, Jennifer, don’t get upset. Mąż: Przybądź, przybądź, Jenniferze, nie uzyskuj przewagi jednego seta w meczu tenisowym.

Wife: Why, you’ve certainly taken your time this time? Żona: Dlaczego, ty z pewnością zabrałeś swój czas tymczasem?

Husband: It’s a jungle out there, my dear. Traffic jams every freaking five minutes, pardon my French. How was your day, by the way? Mąż: To jest dżungla tam na zewnątrz, moja zwierzyno płowa. Dżemy sklepików tytoniowych każde zakręcone pięć minut, ułaskaw mojego Francuza. Jak był twój dzień na poboczu drogi?

Wife: Nothing out of the ordinary. Your mother called to complain that you don’t call her often enough. Your son broke another two front teeth playing ice hockey. The garbage people are on strike. I washed the kitchen floor and now my back is killing me. My allergies are a pain-in-the-neck as well. And this foul weather gives me a hell of a pleasant feeling to boot. Other than that, my life is a typical suburban housewife ran its everyday course smoothly today. In any case, dinner is served. Żona: Nic poza obrębem czegoś ordynarnego. Twoja matka wołała narzekać że ty ją wołasz nie często dosyć. Twój syn złamał jeszcze jedne dwa zęby frontowe grając na hokeju z lodu. Śmieciarze są na uderzeniu. Wyprałam kuchenne piętro i teraz mój tył zabija mnie. Moja alergia jest bólem-w-szyi jako studnia. I ta niesportowa pogoda daje mi piekło proszącego czucia do buta. Inne niż to, moje życie jako typowej podurbanistycznej domowej żony biegło swój każdodzienny kurs gładko dziś. W dowolnym futerale, obiad jest obsłużony.

Husband: Can you fix me a stiff drink first? Mąż: Możesz ty zreperować mi jakis sztywny napój, po pierwsze?

Wife: Out of question. The food is getting cold. Besides, why don’t you fix one for yourself? I have my hands full, tossing the salad. Żona: Na zewnątrz pytania. Żywność jest dostająca chłodu. Obok, dlaczego ty nie zreperujesz jednego dla siebie sam? Ja mam ręce pełne, podrzucając sałatę.

Husband: All right then. I’ll get myself a can of Bud from the icebox. What are we having tonight? Mąż: Wszystko na prawo wtedy. Dostanę sobie puszkę Pąku z lodopudła. Co jesteśmy mający tej nocy?

Wife: You didn’t expect anything fancy, did you? What we have tonight is ever-so-popular hamburgers and fries from Burger King. There’s nothing like the regular meat-and-potato kind of stuff. (Aside) I think I’m gonna throw up. Żona: Ty nie oczekiwałeś żadnej wymyślnej rzeczy, oczekiwałeś ty? Co my mamy dziś, to są zawsze-tak-popularni szynkowi mieszczanie i smażonki z Mieszczanina Króla. Tam jest nicość przypominająca regularny mięsno-kartoflany rodzaj substancji. (Leżąc na boku) Myślę, że jestem gonną w trakcie rzutu wzwyż.

Husband: Just what the doctor ordered. You know I’m basically your meat-and-potato kind of guy. Mąż: Sprawiedliwe jest to, za co doktor dostanie order. Ty wiesz, podstawowo ja jestem twój mięsno-kartoflany rodzaj faceta.

Wife: Let’s change the subject. Speaking of beer, don’t you think you drink too much? Żona: Pozwólmy nam zmienić poddanego. Mówiąc o piwie, ty nie myślisz ty pijesz za dużo?

Husband: Me? Are you kidding me, baby? Look, I never get drunk. I drink nothing but beer, and more often than not, light beer, like Bud Lite. Mąż: Mnie? Jesteś robiąca mnie w dziecko, niemowlaku? Patrz, ja nigdy nie dostaję pijaka. Ja nie piję nic, ale piwo, i – bardziej często niż nie – świecące piwo, jak “Światło Pąkowia”.

Wife: Well, I don’t know. Żona: Studnia, ja nie wiem.

Husband: O.K., a Martini or two now and then, but that’s social drinking. That doesn’t count. I wouldn’t touch hard liquor with a ten-foot pole, except on the rocks or with lots of soda. Mąż: O.K., jakiś Martini albo dwóch Martinich każde teraz i potem, ale to jest picie socjalne. Tego nie robi hrabia. Ja twardego likieru nie dotknąłbym Polakiem o dziesięciu stopach, z wyjątkiem na skałach albo z parcelami sody.

Wife: See? I rest my case. Żona: Biskupstwo? Wypoczywam mój przypadek gramatyczny.

Husband: Now what are you trying to tell me? That I’m a basket case? That I don’t have the guts to kick a habit? Mąż: W chwili obecnej, co jesteś próbująca mi powiedzieć? Że jestem wiklinową gablotką? Że nie mam jelit, aby dać kopa komuś w habicie?

Wife: Calm down. Don’t raise your voice. Let’s not let your drinking problem bother us now; instead, let’s sit down and have our dinner. Żona: Uspokój się na dole. Nie hoduj swojego głosu. Pozwólmy nam nie pozwolić twojemu problemowi napojowemu denerwować nas teraz; zamiast, pozwólmy nam siąść w dół i mieć nasz obiad.

Husband: Fine with me. So, the French fries! Boy, am I starved. Mąż: Wyrafinowani ze mną. Toteż, Francuz smaży! Jako chłopak, jestem ja wygłodzony.

Wife: Help yourself. Żona: Pomagaj swojej jaźni.

Husband: Pass the salt, will you? Mąż: Przeminie sól; ty też?

Wife: Here we go. Żona: W tym kierunku idziemy.

Husband: And ketchup. These two burgers look real great. Mąż: I doganiamy. Ci dwaj mieszczanie spoglądają prawdziwi, wielcy.

Wife: You may have mine. (Another aside – For some reason, I’m not particularly hungry at this point). Żona: Możesz mieć kopalnię. (Przewraca się na drugi bok – Dla jakiegoś rozumu, nie jestem ani cząsteczkowo głodna przy tym czubku).

Husband: You don’t know what you ‘re missing. Mąż: Nie wiesz, do czego chybiasz.

Wife: I’m missing the boat, that’s what I’m missing. Żona: Chybiam do łódki, to jest to, do czego chybiam.

Husband: What are you talking about? Mąż: Czym jesteś ty mówiąca o?

Wife: Years go by, and I move in a rut. This may be my last chance. There are still those things I’ve always dreamed of doing. Like, for instance, being a Florence Nightingale. A black singer. A Hillary Clinton, even. Enough is enough. Our relationship has never really worked, anyway. Another day like this, and I’m going to pieces. I’m nobody’s slave. I need more space. Żona: Lata jeżdżą obok, a ja wzruszam w bruździe. Tegoroczny maju, bądź moim ostatnim przypadkiem! Tam są nieruchome te rzeczy, ja zawsze marzyłam o robieniu których. Jak, dla instancji, bycie Florenckim Słowikiem. Czarną maszyną do szycia. Hilarym Clintonem, parzystym. Dosyć jest dosyć. Nasz statek do przewozu krewnych nigdy naprawdę nie pracował, dowolną drogą. Jeden inny dzień jak ten, i ja jestem idąca w kierunku kawałków. Ja jestem bezcielesną Słowianką. Ja potrzebuję więcej przestrzeni kosmicznej.

Husband: So, what are you going to do now? Mąż: Toteż, co ty jesteś idąca robić teraz?

Wife: Move back in with my Mom. Żona: Poruszać tylną częścią ciała we wspólnych występach z moją Mamą.

Źródło: http://lingua-magica.blogspot.com/2010/09/grunt-to-dobre-tumaczenie.html.

Kategoria: 
Tagi: 

Bezzwrotna pożyczka

Coach, team, implementacja, handout, afterparty… – osobom zatroskanym o stan polszczyzny na dźwięk takich słów używanych na co dzień przez Polaków więdną uszy. Wydaje się, że w ostatnich latach, po przemianie ustrojowej, liczba anglicyzmów w naszym języku zwiększa się w zastraszającym tempie. Choć z jednej strony puryści językowi biją na alarm, z drugiej trzeba przyznać, że słowa takie jak legginsy, laptop czy klikać, jakkolwiek obce, doskonale się w polszczyźnie przyswoiły i wydają się niezastąpione. Odnoszą się one do desygnatów, które były w naszej rzeczywistości zupełnymi nowościami i w związku z tym nie miały jeszcze swoich nazw. Żeby jakoś nazwać te desygnaty, najprościej było „zaimportować” już istniejące określenia zza granicy. Kolejnym krokiem było dostosowanie takich pożyczek do właściwości języka polskiego – uproszczenie wymowy, często także zapisu, oraz ustalenie wzorca odmiany. O ile takie zapożyczenia wypełniają jakąś lukę w języku – pozwalają na nazwanie tego, co nie miało swojej nazwy w polszczyźnie – można je zaakceptować.

Większym problemem wydają się zapożyczenia, które dublują, a często wypierają już istniejące słowa polskie. Wspomniana wyżej implementacja ma swój polski odpowiednik – wdrożenie. Podobnie jest z popularną ostatnio akcesją, która jest niczym innym jak przystąpieniem. Zamiast coacha kiedyś mieliśmy trenera (skądinąd też zapożyczenie, ale już dobrze ugruntowane w języku), a zamiast teamudrużynę. Takie niepotrzebne zapożyczenia są najczęściej negatywnie oceniane przez językoznawców, a ich nadużywanie sprawia wrażenie niepotrzebnego snobizmu. Zdarza się jednak, że zapożyczenie zaczyna funkcjonować równolegle ze swym polskim odpowiednikiem i obie formy nabierają różnych odcieni znaczeniowych. Tak dzieje się na przykład z coachem, który okazuje się szczególnym rodzajem trenera – psychologiem zajmującym się rozwojem zawodowym i osobistym menadżerów (znowu zapożyczenie!).

Najbardziej zdradliwe, bo mniej dostrzegalne, wydają się zapożyczenia znaczeniowe. Pojawiają się wówczas, gdy polskie słowo, dotychczas używane w pewnym konkretnym znaczeniu, nabiera dodatkowego znaczenia pod wpływem podobnego słowa z języka obcego. Klasycznym przykładem takiego procesu jest zmiana znaczenia czasownika korespondować, który pierwotnie oznaczał wymianę listów, korespondencji, a obecnie bywa używany także w znaczeniu ‘współgrać, odpowiadać’ (tak jak w przypadku angielskiego czasownika to correspond). Podobnie stało się ze słowem formuła, od dłuższego już czasu używanego zwłaszcza przez twórców reklam kosmetyków na określenie składu,choć do niedawna oznaczającego tylko ‘przepis, sformułowanie’ (np. w zestawieniu formuła przysięgi). Także słowo kondycja nabrało innego sensu, odkąd używa się go w kontekstach typu kondycja budynku, kondycja finansowa. Niegdyś odnosiło się ono tylko do sprawności fizycznej ludzi, a w zestawieniach przytoczonych w poprzednim zdaniu używano słowa stan. Choć takie nowe znaczenia często utrwalają się w języku, są negatywnie oceniane przez osoby zawodowo zajmujące się poprawnością językową. Najczęściej dzieje się bowiem tak, że nie wnoszą one szczególnej wartości do języka – nie nazywają czegoś, co wcześniej nie miało swojej nazwy, ale wręcz wypierają nazwy tradycyjne, funkcjonujące od lat.

Ogólna zasada rządząca oceną zapożyczeń to właśnie sprawdzenie, czy dane słowo lub zwrot są nam potrzebne. Jeśli mamy już rodzime określenia jakiegoś obiektu czy stanu, lepiej się go trzymać i nie stosować zagranicznych ekwiwalentów. Jeśli zaś zapożyczenie pozwala nam nazwać jakiś nowy element otaczającej nas rzeczywistości, można je uznać za przydatne. Jedno jest pewne: zapożyczenia używane w nadmiarze i ze snobistycznych pobudek nie tylko nie świadczą dobrze o mówiącym, ale wręcz utrudniają komunikację.

Kategoria: 
Tagi: 

Ślimak z kocim ogonem

Na wypadek, gdyby podczas któregoś z wakacyjnych wojaży nadarzyła się Państwu okazja wymienienia adresów e-mail z nowo poznanymi cudzoziemcami, zamieszczamy listę nazw znaku „@” w różnych językach. Jak widać, próby dosłownego przetłumaczenia naszego określenia „małpa” są zupełnie bezcelowe…

afrikaansaapstert – małpi ogon;
angielskiat;
chiński (dialekt mandaryński) – da yiba aa z długim ogonem;
czeskizavináč – rolmops;
duński, norweskigrisehale – świński ogon;
esperantoheliko – ślimak;
fińskikissanhäntä – ogon kota;
francuskiescargot – ślimak;
greckiπαπάκι [papáki] – kaczątko;
gruzińskikudiani aa z ogonem;
hiszpański, portugalskiarroba (od jednostki wagi i objętości oznaczanej tym znakiem);
japońskinaruto – wir, zawijas, spirala;
niemieckidas Affenohr – małpie ucho (jedno z określeń potocznych);
rosyjskiсобака [sobaka] – pies;
szwedzkielefantöra – ucho słonia; kattfot – kocia stopa;
tureckigül – róża;
węgierskikukac – robak, larwa; bejgli – strucla, rogalik;
włoskila chiocciola – ślimak.

Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/@.

Kategoria: 
Tagi: 

Tłumaczeniem w płot

Co jakiś czas w mediach pojawiają się doniesienia o różnorakich nieporozumieniach wynikających z błędów w tłumaczeniach. Kilka pozornie niewinnych słów może wywołać skandal, sprawić, że ktoś znajdzie się w niezręcznej sytuacji, a nawet spowodować zamieszanie na giełdach. Takie nieporozumienia wynikają najczęściej ze zbytniej dosłowności tłumaczenia albo pojawienia się w nim któregoś z tak zwanych fałszywych przyjaciół (czyli słowa, które w różnych językach brzmi bardzo podobnie, ale ma zupełnie inne znaczenie).

Kilka tygodni temu na przykład jedno zdanie wypowiedziane po francusku przez premiera Francji François Fillona w rozmowie z premierem Kanady Stephenem Harperem wywołało konsternację inwestorów giełdowych i gwałtowny spadek kursu euro. Wszystko to dlatego, że słowa premiera „równowaga między euro a dolarem amerykańskim jest dobrą wiadomością dla rynków gospodarczych i finansowych” nabrały zupełnie innej wymowy po przełożeniu na angielski. Wskutek niewłaściwego przetłumaczenia „fałszywego przyjaciela” dla dziennikarzy piszących po angielsku stało się jasne, że premier Francji życzyłby sobie, aby za jedno euro płacono jednego dolara. Skutkiem było obniżenie kursu euro w stosunku do dolara do poziomu najniższego od czterech lat.

Inne nieporozumienie przydarzyło się niedawno w świecie sportu. W swoim wywiadzie dla pisma „Sport Bild” holenderski trener piłkarski Guus Hiddink użył następującego sformułowania, odnosząc się do jednego z niemieckich piłkarzy, Mesuta Özila „Özil ma zły paszport, bo powinien grać dla Turcji, ale niestety wybrał Niemcy”. W wyniku błędnego tłumaczenia hiszpańskie, a potem światowe media obiegła wieść, że Özil… sfałszował swój paszport.

Bywają też pomyłki większego kalibru. Jakiś czas temu w polskiej prasie pojawiły się niepokojące informacje, że w wyniku błędnego tłumaczenia unijnej dyrektywy w sprawie biopaliw Polacy będą musieli więcej płacić za benzynę. Miałoby to być skutkiem nakazu umieszczania na dyspozytorach informacji o zawartości biokomponentów w paliwie, czego koszty ponieśliby użytkownicy końcowi. Według firm paliwowych obowiązek podawania takich informacji może wynikać z niewłaściwego tłumaczenia unijnych przepisów, na których opiera się polska ustawa w tej sprawie.

To wszystko to jednak nic w porównaniu z rewelacjami, o których donosi amerykańskie pismo „Pediatrics” w artykule zatytułowanym „Accuracy of Computer-Generated, Spanish-Language Medicine Labels” (Poprawność komputerowych tłumaczeń hiszpańskojęzycznych ulotek dołączanych do leków)*. Okazuje się, że aptekarze za oceanem do tłumaczenia ulotek dołączanych do leków stosują… programy komputerowe. Można sobie wyobrazić, jakie są tego efekty. Może się na przykład zdarzyć, że mówiący po hiszpańsku pacjent, który będzie miał pecha trafić na tak przetłumaczoną ulotkę, zażyje swoje lekarstwo jedenaście razy dziennie zamiast raz dziennie (a to dlatego, że once oznacza po hiszpańsku jedenaście, a nie raz, tak jak w angielskim, czego zdają się nie dostrzegać wspomniane programy). Według autorek artykułu, doktor Iman Sharif i Julii Tse, z automatycznych translatorów korzysta bardzo wiele aptek (86%), a tylko nieliczne (3%) zatrudniają wykwalifikowanych tłumaczy. Przeprowadzony przez autorki test kilkunastu translatorów wykorzystywanych przez aptekarzy przyniósł niezbyt zachęcające rezultaty: po przetłumaczeniu siedemdziesięciu sześciu ulotek w trzydziestu dwóch z nich stwierdzono niekompletność informacji, a w sześciu – rażące błędy ortograficzne i gramatyczne.

Wnioski z tego krótkiego przeglądu ostatnich doniesień prasowych są cokolwiek niepokojące. Nasze dobre imię, pieniądze, zdrowie – wszystko to może zależeć od jakości tłumaczeń, z którymi mamy do czynienia.

Więcej informacji:
http://waluty.wp.pl/kat,50008,title,Zle-tlumaczenie-dobilo-kurs-euro,wid,12337073,wiadomosc.html
http://sport.wp.pl/kat,1025533,title,Afera-z-Ozilem-Burza-w-szklance-wody,wid,12427199,wiadomosc.html?ticaid=1a778
http://logistyka.pb.pl/2150102,51382,nowa-norma-nowe-koszty?ref=col2
http://pediatrics.aappublications.org/cgi/content/abstract/125/5/960

Kategoria: 
Tagi: 

Dwa nagie miecze

Podczas niedawnych obchodów sześćsetnej rocznicy bitwy pod Grunwaldem niewiele razy można było usłyszeć w mediach nazwisko człowieka, bez którego nasza pamięć o tamtych wydarzeniach z pewnością przybrałaby inny kształt. Warto więc wspomnieć rycerza, który zapisał się na kartach naszej historii jako znamienity wódz i dyplomata, a także… tłumacz.

Jan Mężyk z Dąbrowy urodził się w XIV wieku w rodzinie szlacheckiej herbu Wadwicze. Piastował wysokie stanowiska państwowe. Był łożniczym królewskim, podczaszym, cześnikiem nadwornym, a wreszcie sekretarzem królewskim; często także wyruszał za granicę z różnorakimi misjami dyplomatycznymi. Należał do najbliższego otoczenia króla Władysława Jagiełły. Podczas bitwy pod Grunwaldem 15 lipca 1410 roku nie tylko dowodził własną chorągwią, lecz także wszedł w skład osobistej ochrony króla.

Obok zdolności wojskowych i dyplomatycznych Mężyk miał jeszcze jeden talent. Jako człowiek bywały w świecie znał języki obce, w tym niemiecki, toteż często pełnił funkcję królewskiego tłumacza. To właśnie on przełożył na język polski pełne buty wystąpienie krzyżackich posłów, którzy przed bitwą pod Grunwaldem zaoferowali naszemu królowi dwa nagie miecze.

Scenę tę opisał w swoich kronikach Jan Długosz, a w jego ślady poszedł Henryk Sienkiewicz, w którego powieści zatytułowanej „Krzyżacy” także znalazła się wzmianka o translatorskim wyczynie Mężyka. W ekranizacji powieści w reżyserii Aleksandra Forda Krzyżacy mówią już po polsku, co można tłumaczyć chyba tylko tym, że scena ofiarowania mieczy, w której uczestniczyłby tłumacz, straciłaby na dynamiczności i sile wyrazu. Niemniej jednak Jan Mężyk z pewnością zasługuje na pamięć jako jeden z pierwszych tłumaczy, który dzięki swojej pracy wpłynął w jakiś sposób na bieg historii naszego kraju.

Kategoria: 

Obcy język polski

Język polski znajduje się podobno w pierwszej dziesiątce najtrudniejszych języków świata. Zasłużył sobie na to miejsce dzięki skomplikowanej gramatyce, mnogości najróżniejszych końcówek fleksyjnych, rojącej się od wyjątków ortografii i szeleszczącej wymowie. A jednak są cudzoziemcy, którzy chcą się uczyć polskiego.

Z roku na rok przybywa w naszym kraju gości z zagranicy, co wiąże się też ze zwiększeniem popularności języka polskiego wśród cudzoziemców. W samej Warszawie istnieje już kilkanaście szkół językowych oferujących kursy polskiego, a ich liczba cały czas rośnie. O ile przed rokiem ’89 zawód lektora języka polskiego mógł się wydawać nieco egzotyczny, o tyle teraz zaczyna go wykonywać coraz więcej osób, nie tylko absolwentów filologii polskiej.

Z czym muszą się zmierzyć osoby pragnące poznać język Mickiewicza i ich nauczyciele? Bez wątpienia dla obu stron nauka polskiego może być nie lada wyzwaniem. Weźmy na przykład liczebniki. W języku angielskim istnieje tylko jedna forma liczebnika dwatwo – używana w takiej właśnie postaci we wszelkich kontekstach. W polskim musimy uwzględnić rodzaj (mówimy dwaj mężczyźni lub dwóch mężczyzn, ale dwie kobiety i na dokładkę dwa okna i dwoje dzieci) oraz przypadek (mówimy: widzę dwóch mężczyzn, ale widziałem się z dwoma mężczyznami), co summa summarum, z uwzględnieniem różnych oboczności, daje nam aż dziesięć form, z których w dodatku wiele dubluje się w różnych kontekstach (jak wytłumaczyć cudzoziemcowi, że liczebnik dwóch w zdaniu Dwóch mężczyzn szło i Nie rozmawialiśmy o tamtych dwóch paniach to tak naprawdę dwie różne formy gramatyczne?…). To jeszcze nie koniec. Przejdźmy do składni. Jeden samochód jechał – proste. Dwa, trzy, cztery samochody jechały – zrozumiałe. Pięć samochodów jechało – zaczynają się schody. Większości cudzoziemców zupełnie nielogiczne wydaje się łączenie liczebników większych niż pięć z rzeczownikiem w dopełniaczu i orzeczeniem w rodzaju nijakim. Jak to: dwóch mężczyzn stało? Mężczyzna i orzeczenie rodzaju nijakiego – to zupełnie jakby mężczyzna był w polszczyźnie zrównywany z krzesłem albo mydłem. Dwóch mężczyzn stali byłoby bardziej do przyjęcia.

Takie przykłady można mnożyć (weźmy na przykład miejscownik, w którym wiele wyrazów wykazuje zadziwiającą skłonność do wymieniania niektórych liter na inne – mówimy wszak tam idzie ten oszust, ale nie myśl o tym oszuście) i nic dziwnego, że chęć opanowania polskiego może przyprawić cudzoziemca o siwiznę, a od jego lektora wymaga iście lisiej przebiegłości. Sprowadza się ona do tego, by „zatajać” przed uczniami niektóre fakty, a inne podawać z dużą dozą ostrożności, należycie stopniując trudności. Oznacza to na przykład tyle, że na początku nauki w zupełności wystarczy, jeśli poinformujemy cudzoziemca o jednym tylko – łatwiejszym – sposobie tworzenia czasu przyszłego: połączeniu odpowiedniej formy czasownika być z bezokolicznikiem (np. będę jechać). Na naukę form typu będę jechał i będę jechała przyjdzie czas później…

Jak widać, w starciu z polszczyzną nawet najbardziej zdeterminowany uczeń może się poczuć zdezorientowany. Często więc lektor dwoi się i troi, by zmotywować swoich pupili do nauki i nie pozwolić im popaść w zniechęcenie.

A jak zdemotywować początkującego obcokrajowca? Na przykład dać mu do przeczytania wierszyk…

Chrząszcz

Trzynastego, w Szczebrzeszynie chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie.
Wszczęli wrzask Szczebrzeszynianie: Cóż ma znaczyć to tarzanie?!
Wezwać trzeba by lekarza, zamiast brzmieć, ten chrząszcz się tarza!
Wszak Szczebrzeszyn z tego słynie, że w nim zawsze chrząszcz brzmi w trzcinie!

A chrząszcz odrzekł niezmieszany:
Przyszedł wreszcie czas na zmiany!
Drzewiej chrząszcze w trzcinie brzmiały, teraz będą się tarzały.

Kategoria: 

Z językiem do kibiców

Od kilkunastu dni nie milknie wrzawa wokół mundialowych rozgrywek. W takiej atmosferze Polacy i Ukraińcy tym jaśniej uświadamiają sobie, że już niedługo nadejdzie czas, kiedy to nasze kraje będą organizować podobną imprezę.

Prace mające na celu stworzenie właściwej infrastruktury na Euro 2012 mimo poślizgów posuwają się naprzód i władze obu krajów zapewniają, że uda się zdążyć z nimi na czas. Warto jednak pamiętać, że właściwe przygotowanie na przyjęcie kibiców nie sprowadza się tylko do wybudowania równych dróg, komfortowych hoteli i nowoczesnych stadionów. Równie istotne jest zapewnienie przybyszom z całego świata – a może ich do nas zjechać nawet ponad milion – praktycznych wskazówek, które pomogą im poruszać się po Polsce i Ukrainie, a także wiarygodnych informacji na temat kultury i języków obu krajów. Z takiego właśnie założenia wyszli twórcy portalu Eurolang 2012, którzy postawili sobie za cel dostarczyć kibicom wiedzę niekoniecznie propagowaną w mediach, ale niezbędną co najmniej tak samo jak koszulka ulubionej drużyny.

Oprócz praktycznych informacji o Polsce i Ukrainie na stronie można znaleźć lekcje językowe. Zamieszczono w nich krótkie teksty, obrazki z podpisami, materiały audio, liczne scenki i dialogi – niemal wszystkie obracające się wokół tematyki piłkarskiej. Po przerobieniu wszystkich lekcji cudzoziemiec nie powinien mieć kłopotu ze zrobieniem drobnych zakupów, zamówieniem lokalnych potraw w restauracji, zameldowaniem się w hotelu i – rzecz najważniejsza – zrozumieniem okrzyków wydawanych przez polskich lub ukraińskich kibiców zgromadzonych na trybunach.

Co ciekawe i imponujące, strona dostępna jest w dwudziestu pięciu językach. Dzięki temu może się ona stać prawdziwym niezbędnikiem każdego kibica i z pewnością przysłuży się organizatorom mistrzostw.

Źródło: http://www.eurolang2012.com/index.php

Kategoria: 
Tagi: 

Polska literatura w tłumaczeniach

Wiemy już, że literatura zagraniczna jest na różne sposoby – choćby za sprawą opisanego poniżej projektu „Przeczytane w tłumaczeniu” – promowana na polskim rynku literackim. Jak natomiast sprawa ma się z obecnością tłumaczeń polskiej literatury za granicą? Oto krótki przegląd tego zagadnienia.

Polską literaturę przekłada się niekiedy na bardzo egzotyczne języki – kilka lat temu ukazał się np. „Pan Tadeusz” po chińsku. Polską poezję – np. dzieła Zbigniewa Herberta i Tadeusza Różewicza – wydaje się w języku hindi. Książki autorstwa Polaków dostępne są także po hebrajsku. Większość tłumaczeń powstaje jednak na użytek Europejczyków, w językach takich jak niemiecki, rosyjski, francuski, angielski, czeski, litewski oraz hiszpański i włoski. Nasza literatura jest szczególnie obecna na rynku niemieckim, gdzie ukazuje się średnio 40–50 polskich tytułów rocznie. Najpopularniejszym pisarzem za naszą zachodnią granicą jest Stanisław Lem, cenieni są też Witold Gombrowicz i Andrzej Stasiuk. W Rosji lubiana jest przede wszystkim Joanna Chmielewska, w Hiszpanii rekordy popularności bije Andrzej Sapkowski. Nad Sekwaną często sięga się do twórczości Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka czy Pawła Huellego. Warto wspomnieć także o zyskujących popularność za granicą autorach młodszego pokolenia, takich jak Dorota Masłowska i Wojciech Kuczok. Do naszych głównych „towarów eksportowych” niezmiennie należą książki Olgi Tokarczuk, Stanisława Lema, Andrzeja Stasiuka, Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza.

Od lat w popularyzację literatury polskiej za granicą angażują się polskie instytucje, przede wszystkim Biblioteka Narodowa i Instytut Książki. Ten ostatni prowadzi od 1998 roku Program Translatorski ©Poland, z którego finansuje się przekłady polskich dzieł na języki obce. Z kolei w ramach programu Sample Translation ©Poland przygotowywane są próbne tłumaczenia fragmentów książek mające zachęcić zagranicznych wydawców do publikowania naszej literatury. Duże znaczenie promocyjne ma także współpraca ze wspieraną przez Unię Europejską organizacją Literature Across Frontiers.

Nie można zapomnieć, że na sukces polskiej literatury za granicą w nawet większym stopniu niż instytucje kulturalne pracują tłumacze. Bez nich nie byłoby przecież nawet mowy o istnieniu naszej literatury w świadomości zagranicznych czytelników. Z myślą o tych ambasadorach literatury polskiej za granicą stworzono nagrodę Transatlantyk, wręczaną najbardziej zasłużonym twórcom przekładów. Prestiżowy charakter i oprawa promocyjna nagrody mają zachęcić tłumaczy do zainteresowania się literaturą polską. Potencjalnych autorów przekładów przyciąga się także na inne sposoby. Na wzór rozwiązań stosowanych za granicą wdrożono na przykład projekt Kolegium Tłumaczy, dzięki któremu tłumacze literatury polskiej mogą skorzystać z oferty pobytów roboczych i pracować nad swoimi przekładami w naszym kraju. Ważnym wydarzeniem branżowym jest organizowany co kilka lat (ostatni odbył się w 2009 roku) Światowy Kongres Tłumaczy Literatury Polskiej, który przyciąga coraz więcej gości i stanowi doskonałą okazję do spotkań dla twórców, tłumaczy i wydawców.

Wszystkie te działania pozwalają wierzyć, że nasza literatura zajmie należne jej miejsce w europejskim dorobku kulturowym. Trzeba i warto ją promować, nie tylko dlatego, że mamy się czym pochwalić, lecz przede wszystkim dlatego, że popularność naszej literatury przyczynia się do zwiększenia wiedzy o Polsce na świecie, a przez to – jest zachętą dla turystów i pomaga budować pozytywny wizerunek Polski w oczach cudzoziemców.

Więcej informacji:
http://polishwriting.net/index.php?id=77

Kategoria: 

Przeczytane w tłumaczeniu

Tradycyjnie zawód tłumacza kojarzono przede wszystkim z przekładem dzieł literackich. Choć dziś takie pojmowanie tej kwestii wydaje się zanadto wąskie, a wśród zadań, których podejmują się tłumacze, przekłady dokumentów urzędowych czy instrukcji obsługi zapewne przeważają nad przekładami poezji i prozy, tłumaczenia literackie nadal stanowią istotną gałąź rynku tłumaczeniowego. Właśnie do tłumaczy tekstów literackich skierowany jest realizowany od 2009 roku projekt „Przeczytane w tłumaczeniu”. Jego celem jest promowanie w Polsce współczesnych literatur europejskich oraz nowych talentów translatorskich oraz prowadzenie otwartej dyskusji na temat zawodu tłumacza i jego roli na rynku wydawniczym i w świecie literackim.

Według twórców projektu tłumacz jest często również ambasadorem i agentem literatury, z której przekłada, i przeważnie jest bardzo dobrze poinformowany o tym, co dzieje się na obcym rynku książki. Co za tym idzie, potrafi zaproponować polskiemu wydawcy ciekawe pozycje, zarówno takie, które w jego ocenie mogą przypaść do gustu właśnie polskiemu czytelnikowi, jak i te, które stały się światowymi bestsellerami. Jednym z elementów projektu są spotkania z tłumaczami mające na celu popularyzowanie wśród polskich czytelników zarówno zagranicznych książek nieznanych w naszym kraju, jak i początkujących tłumaczy. Podczas każdego z wieczorów trzech–czterech tłumaczy prezentuje fragment wybranej i przetłumaczonej przez siebie książki oraz przedstawia pokrótce jej autora. Organizatorzy starają się, by każdy z wieczorów dotyczył innych obszarów językowych, a także innego gatunku literackiego. W 2010 zaplanowanych jest siedem takich spotkań – najbliższe odbędzie się 19 czerwca w Gdyni (więcej na ten temat tutaj).

Projekt „Przeczytane w tłumaczeniu” jest wspólnym przedsięwzięciem instytucji zrzeszonych w EUNIC – Europejskim Związku Narodowych Instytutów Kultury (European Union National Institutes for Culture). Jego głównym koordynatorem w roku 2010 jest Szwajcarska Fundacja dla Kultury Pro Helvetia. W Polsce partnerami projektu są Polska Izba Książki, czasopismo „Lampa” oraz portal księgarski ksiązka.net.pl. Na stronie tego ostatniego można się także zapoznać z przekładami fragmentów dzieł niepublikowanych dotąd w Polsce.

Więcej informacji na stronie:
http://tlumacze.ksiazka.net.pl/

Kategoria: 
Tagi: 

Strony