tłumaczenie

Co Harry Potter ma wspólnego z królem Henrykiem?

Większość z nas miała okazję zagościć kiedyś w świecie małego czarodzieja Harry’ego, czy to przez książkę czy przez film. Jak często jednak zastanawiamy się nad genezą tajemniczych nazw zaklęć, takich jak vingardium leviosa, magicznych przedmiotów typu tiara przydziału, czy nietuzinkowych imion i nazwisk?

Otóż okazuję się, że J.K. Rowling, autorka o bez wątpienia lekkim piórze, wybierała repertuar onomastyczny do swojej sagi nie przez przypadek, a w wyniku przemyślanych decyzji. Nie bez znaczenia jest tutaj wykształcenie brytyjskiej pisarki, która ukończyła studia humanistyczne ze specjalizacją w języku francuskim i kulturą antyczną. Dlatego też pochodzenie wielu nazw w książce oparte jest na słowach zaczerpniętych z francuskiego, łaciny i greki. Żeby jednak nie rzucać słów na wiatr, przytoczę parę przykładów z książki wziętych. Weźmy chociażby surowego profesora eliksirów o złowrogo brzmiącym imieniu Severus; okazuje się, że nie bez kozery imię to wzbudza w nas niepokój, bowiem severus z łaciny znaczy nic innego jak surowy, ostry, bezwzględny. W książce nie brakuje też pozytywnej nuty, bez której saga nie mogłaby się obejść, biorąc pod uwagę szeroko dyskutowaną w środowisku naukowym wartość dydaktyczną utworu. Przykład stanowić może tutaj postać dobrotliwego Albusa Dumbledora, dyrektora szkoły o nieskazitelnie białej brodzie, której czystość odzwierciedla zaczerpnięte również z łaciny imię albus przekładane na polski jako biały.

Tiara Papieska Tiara Przydziału
Tiara papieska (1888) Tiara przydziału

źródło: https://pl.wikipedia.org/

źródło: http://harrypotter.wikia.com/

Ileż radości przynosiła uczniom szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart ceremonia przydzielania ich do poszczególnych domów, którego dokonywał nie kto innym, niż słynna tiara przydziału. Bez większego wysiłku można jednak sprawdzić, że słowo tiara w języku polskim denotuje zupełnie inny przedmiot niżeli ten, który widnieje pod obrazem tiary przydziału w książce, ponieważ mianem tym określa się rodzaj korony noszonej przez papieża. Skąd więc taka rozbieżność? To pytanie prowadzi nas bezpośrednio do problematyki przekładu. W angielskim oryginale tiara przydziału była nazywana sorting hat, czyli kapeluszem przydziału. Nie będę jednak krytykować wyboru tego ekwiwalentu przez pana Andrzeja Polkowskiego, tłumacza wszystkich siedmiu części sagi „Harry Potter”, który mówiąc kolokwialnie, zrobił kawał dobrej roboty przy tłumaczeniu przygód Harry’ego. Jako dziecko podczas lektury książki słowo tiara dodawało tyle magii całej ceremonii, że nie jestem w stanie negatywnie ocenić tego przekładu; możemy też przypuszczać, że taka transkreacja była właśnie zamierzeniem tłumacza.

Co jednak Harry Potter ma wspólnego z królem Henrykiem i czy w ogóle istnieje pomiędzy nimi jakiś związek? Otóż imię Harry jest popularną wersją angielskiego Henry. Imię pochodzi od staroangielskiego czasownika hergian, który niesie znaczenie walki i ataku z pomocą sił zbrojnych, niewątpliwie imię godne króla. Możemy się więc zastanawiać, czy J.K. Rowling zdecydowała się nazwać swojego głównego bohatera, który gotów jest poświęcić swoje życie, aby uratować świat przed siłami zła Lorda Voldemorta, imieniem królów Anglii z pełną świadomością. Swoją drogą vol de mort z francuskiego znaczy kradzież śmierci, a imię to nosi człowiek, który w swoim okrucieństwie odebrał bez mrugnięcia okiem dziesiątki ludzkich żyć.

Wydaje się, że żadna nazwa własna nie znalazła się w książce J.K. Rowling bez przyczyny, a autorka książki dla dzieci i młodzieży popisała się zręcznością językową godną najlepszych poetów. Owa kreatywność postawiła tłumaczy ponad 70 języków, na które została przetłumaczona, przed nie lada wyzwaniem, więc ciesząc się rezultatem tej pracy, nie zapominajmy o ich roli.

Kinga Bielecka

 

Źródła:
https://www.etymonline.com/
https://www.jkrowling.com/
https://pl.wikipedia.org/wiki/

 

Kilka słów o neologizmach

Język jest żywym organizmem – słyszeliśmy to już niejednokrotnie. Trudno jednak nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, szczególnie w dobie Internetu, kiedy język rozwija się tak prężnie. Słownictwo, którym się posługujemy, jest odpowiedzią na potrzeby wynikające z ciągłych zmian zachodzących głównie w dziedzinie nowych technologii.

Nieustannie tworzymy słowa i wyrażenia lub nadajemy nowe znaczenia istniejącym już słowom, a wiele z powstających neologizmów zapożyczamy z języków obcych, głównie z języka angielskiego. Twórcami takich neologizmów, a szczególnie anglicyzmów, jest w dużej mierze młodzież.

Często neologizmy powstają na potrzeby bieżących wydarzeń, tworzą je media tradycyjne lub użytkownicy mediów społecznościowych. Dobrym tego przykładem jest występująca w języku angielskim tendencja do tworzenia wyrazów zakończonych na –tivism, od słowa activism. Takie wyrazy to na przykład hacktivism – pojęcie odnoszące się do włamywania się w celach politycznych na serwery, aby uzyskać pewne dane – czy ironiczne slacktivism i clicktivism, odnoszące się do osób wyrażających poparcie polityczne w sieci, czyli w sposób wymagający minimalnego wysiłku.

Większość słów powstających w naszych czasach nierozłącznie wiąże się z rzeczywistością wirtualną – powstają one bardzo szybko, nie wszystkie jednak zostają przyswojone przez użytkowników. Wiele z wyrazów, którymi posługujemy się już na co dzień, znalazło się w nowym wydaniu „Wielkiego słownika ortograficznego PWN”. Pojawiły się tam takie hasła jak selfie, stalker czy niekapek. Wiadomo jednak, że słowniki w momencie ich wydania są już praktycznie nieaktualne.

Potrzebę rejestrowania na bieżąco nowych słów dostrzega Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego. Jak czytamy na stornie internetowej Obserwatorium, „ich wartość nie polega jedynie na tym, że są nazwami nowych zjawisk, o których i tak wiadomo skądinąd, ale na tym, że jako elementy języka są znakami kultury, a więc dokumentem naszego postrzegania świata, myślenia o nim i odnoszenia się do niego. To, jak ich używamy, mówi tyleż o otaczającej nas rzeczywistości, ile o nas samych i przede wszystkim dlatego zasługuje na uwagę”.

Obserwatorium stworzyło więc projekt, który ma na celu bieżącą publikację nowych wyrazów, zgłaszanych przez samych internautów. Hasło może zgłosić każdy poprzez specjalny formularz. Na stronie, poza słownikiem i „hasłownikiem”, znajdziemy także eseje dotyczące najciekawszych haseł. Poza wyrazami takimi, jak barista czy audiobook, które zdają się już dobrze przyswojone przez użytkowników naszego języka, można znaleźć też mniej oczywiste, jak na przykład movieoke, elcede czy ripować.

Inną ciekawą inicjatywą jest plebiscyt wydawnictwa PWN na młodzieżowe słowo roku zorganizowany po raz pierwszy w 2016 r. Najwięcej głosów zdobyło w nim słowo sztos. Na drugim miejscu znalazł się czasownik ogarnąć, wraz z rzeczownikami ogar i nieogar, a na trzecim beka, masakra i powitanie gitara siema.

Warto więc obserwować język, którym posługujemy się w różnych sytuacjach życia codziennego, oraz ten, którym posługują się ludzie wokół nas. Możemy nauczyć się w ten sposób wiele na temat nas samych i naszego społeczeństwa. A dzięki nowym technologiom, które tak bardzo przyczyniają się do nieustannego wzbogacenia naszego słownictwa, można też aktywnie uczestniczyć w szczegółowym rejestrowaniu zachodzących w nim zmian. A jakie neologizmy waszym zdaniem są najbardziej reprezentatywne dla roku 2017?

Kamila Król

 

Źródła:
http://nowewyrazy.uw.edu.pl/projekt.html
http://sjp.pwn.pl/ciekawostki/Mlodziezowe-slowo-roku-rozstrzygniecie-akc...
https://blog.oxforddictionaries.com/2017/06/kayaktivism/

It’s all Greek to me – czyli trochę o jedzeniu, (nie)przetłumaczalności i Greckich smakach w naszym życiu

Tradycyjne potrawy są niezaprzeczalnie ważną częścią kultury każdego kraju. Towarzyszą nam na co dzień – czasami nie zdajemy sobie więc sprawy z tego, jak specyficzne potrafią być dla naszego regionu i jak trudne może okazać się ich opisanie osobom z zagranicy. Od dawna toczymy debatę nad przetłumaczalnością lub nieprzetłumaczalnością nazw potraw. Jednak problem ten nie dotyczy tylko literatury, tłumaczeń użytkowych czy audiowizualnych. Często musimy sobie z nim radzić w codziennych sytuacjach życiowych, na wakacjach czy w rozmowach z gośćmi z zagranicy.

Co wówczas robimy? W przypadku niektórych potraw istnieje możliwość używania ekwiwalentów, jednak zazwyczaj czujemy, że trzeba jeszcze coś dopowiedzieć. Czy nasz pączek i angielski doughnut wywołują takie same skojarzenia? Oczywiście, że nie. Kiedy opowiadamy komuś z zagranicy o pysznych ciepłych pączkach z różą, tłumaczymy, że to taki doughnut, ale jednak bez dziurki, z trochę innym ciastem i z nadzieniem. Tak samo polskie naleśniki, francuskie crepes i amerykańskie pancakes nie oddają dokładnie tego samego. Zastanówmy się też nad zwykłym twarożkiem – okazuje się, że wcale nie jest taki zwykły. Jeśli ktoś chciałby zrobić sernik podczas pobytu w innym kraju, nie otrzymałby tego samego efektu. Z angielskiego cottage cheese, włoskiej ricotty, czy greckiego anthotiro (Ανθότυρο) otrzymamy trzy różne serniki.

Skoro już mowa o Grecji, pomówmy o języku greckim w naszym życiu. Dobrze wiemy, że każdy zna choć odrobinę tego języka, gdyż jest on obecny w praktycznie każdej dziedzinie życia. Posługujemy się nim na co dzień – kiedy idziemy z dzieckiem na wizytę do pediatry, kiedy wybieramy się do teatru czy kina, albo po prostu oglądamy film w telewizji. W większości przypadków robimy to nieświadomie. Czasami jednak mamy ochotę powspominać słoneczne wakacje w Grecji, lub przygotować śródziemnomorską kolację dla znajomych. Często wtedy sięgamy po przepisy na „greckie” potrawy, które cieszą się wielką popularnością w naszym kraju.

Co możemy upichcić w takim przypadku? Może rybę po grecku? Niestety, gdybyśmy poprosili Greka o tradycyjny przepis na rybę po grecku, bardzo by się zdziwił – ta lubiana przez nas potrawa Grekom jest zupełnie nieznana.

Greek Food

To może sałatkę grecką? W Polsce można spotkać się z wieloma wariantami tej sałatki. Jeśli udamy się do Grecji, spotkamy się tylko z jednym. Poprawnie przyrządzona sałatka grecka zawiera grubo krojone pomidory, ogórki, zieloną paprykę, cebulę czerwoną, oliwki, fetę, oliwę i oregano. Warto zwrócić jednak uwagę na jej nazwę. To, co zazwyczaj nazywamy sałatką grecką, w Grecji występuje pod nazwą „sałatka wiejska” (gr. χωριάτικη σαλάτα). W tym przypadku, nazwę potrawy przekładamy opisowo – tak żeby wskazać na pochodzenie sałatki.

A sałatka gyros? Tu odpowiedź jest prosta, w Grecji taka sałatka nie istnieje. Mięso gyros za to jak najbardziej, jednak nie jest to kurczak w przyprawie „gyros”. Sama nazwa (gr. γύρος) wskazuje, że mięso obraca się na rożnie, tak jak mięso do kebaba. Może to być mięso z kurczaka lub wieprzowe. Często podawane jest w chlebku pita (gr. Πίτα). Tutaj więc, zamiast tłumaczyć, przenieśliśmy nazwę grecką – straciła ona jednak swoje pierwotne znaczenie i odnosi się do innego typu potrawy.

Gyros

Na koniec przykład strategii udomowienia, czyli tłumaczenia polegającego na przybliżeniu odbiorcy elementu kultury obcej. Coraz częściej można spotkać w naszym kraju „pierożki greckie” z serem feta. Wiadomo, że nie przypominają one zbytnio polskich pierogów – tak samo, jak polskie pierogi niewiele mają wspólnego z często spotykanym angielskim ekwiwalentem dumplings. Tiropitakia (gr. τυροπιτάκια), czyli greckie pierożki z serem, mogą być przyrządzone np. z ciasta francuskiego albo z ciasta filo (gr. φύλλο κρούστας), chociaż istnieją też inne rodzaje ciasta, jak na przykład „ciasto wiejskie” (gr. χωριάτικο φύλλο). Tiropitakia więc tłumaczymy istniejącym polskim odpowiednikiem z krótkim objaśnieniem.

Jak widać, niełatwo jest przetłumaczyć nazwy potraw, niełatwo jest też wytłumaczyć, na czym one polegają, albo opisać, czym dokładnie różnią się od innych podobnych. W dzisiejszych czasach można spróbować potraw z całego świata w pobliskiej restauracji. Często zdaje nam się, że znamy daną kuchnię, co później może okazać się dość mylne. Czy można zatem mówić o przetłumaczalności nazw potraw? Pewne jest, że ich tłumaczenie nie jest łatwe, tak samo zresztą jak wszystkie inne elementy kultury. Istnieje jednak wiele technik tłumaczenia, spośród których możemy wybrać taką, która będzie najlepiej dopasowana do naszych potrzeb. Najlepiej jest podróżować i kosztować, jest to na pewno bardzo przyjemny sposób na naukę obcej kultury. A tymczasem, kiedy planujemy podać swoim gościom rybę po grecku, lepiej nie udawać Greka i nie zapraszać wcześniej na „grecką” kolację. A czy w języku greckim istnieje odpowiednik tego powiedzenia? Grecy mówią po prostu „nie udawaj Chińczyka”.

Kamila Król

Wdrożenie i certyfikacja za zgodność z ISO 17100 – ważne informacje

Normę ISO 17100 mogą wdrożyć i stosować wszystkie podmioty będące dostawcami usług tłumaczeniowych (określane w niej jako TSP – Translation Service Provider), do których zaliczają się firmy tłumaczeniowe, działy tłumaczeń w firmach/instytucjach lub stałe zespoły tłumaczy – niezależnie od ich wielkości. Osiągnięcie pełnej zgodności z normą wymaga spełnienia przez TSP wszystkich określonych w niej wymagań, jednak sposób ich wdrożenia może się różnić w zależności od wielkości i złożoności struktury organizacyjnej lub, w niektórych przypadkach, od wielkości i złożoności zamówionej usługi tłumaczeniowej.

Norma EN 15038, którą ISO 17100 zastępuje, cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród polskich i zagranicznych podmiotów branżowych i od 2006 r. wdrożyło ją co najmniej kilkanaście tysięcy podmiotów na całym świecie. Norma ISO 17100 cieszy się jeszcze większym zainteresowaniem i od momentu publikacji jest bardzo chętnie wdrażana.

Wdrożenie i stosowanie ISO 17100 może się odbywać poprzez samodeklarację (podanie faktu wdrożenia i stosowania normy do publicznej wiadomości), ale w praktyce znaczenie na rynku ma certyfikacja poprzedzona niezależnym audytem. W przypadku dostawcy, który nie posiada wcześniejszej certyfikacji EN 15038, proces wdrożenia powinien rozpocząć się od audytu wewnętrznego istniejących procesów i zasobów pod kątem wdrożenia normy ISO 17100 i uporządkowania dokumentacji. W związku z tym, że norma ISO 17100 jest bardzo rozbudowana i została w znacznym stopniu zaktualizowana w porównaniu z EN 15038, proces przejścia od jednej do drugiej certyfikacji nie jest w żadnym wypadku automatyczny i wymaga przeprowadzenia pełnego audytu.

ISO 17100 zastępuje normę branżową EN 15038, jednak nie oznacza to, że wszystkie certyfikaty EN 15038 stają się w tym momencie nieważne/nieaktualne. Standardowo obowiązuje dwuletni okres przejściowy dla systemów certyfikacji, więc wszystkie dotychczasowe certyfikaty będą nadal ważne – do momentu ich wygaśnięcia lub maksymalnie do maja 2017 roku.

W związku z tym, że jest to najważniejsza norma branżowa, została ona na zamówienie Polskiego Stowarzyszenia Biur Tłumaczeń niezwłocznie przetłumaczona na język polski w Polskim Komitecie Normalizacyjnym, zredagowana oraz przyjęta przez KT nr 256 i opublikowana jako PN-EN ISO 17100:2015 w wersji polskiej w dn. 10.11.2015 r. Normę ISO 17100 można kupić za pośrednictwem PKN on-line (http://sklep.pkn.pl/pn-en-iso-17100-2015-06-wersja-polska.html). W PKN dostępne są wersje PL i EN normy.

Polskie Stowarzyszenie Biur Tłumaczeń (PSBT) opracowało na potrzeby certyfikacji ISO 17100 pierwszy system audytu na świecie w 2015 roku i, podobnie jak to miało miejsce w przypadku procesu certyfikacji EN 15038, pełni rolę branżowej jednostki akredytacyjnej i szkoleniowej dla niezależnych jednostek certyfikacyjnych.

Warto podkreślić, że pierwszą firmą na świecie, która uzyskała niezależny certyfikat za zgodność z ISO 17100 w dn. 27 kwietnia 2015 r., była polska firma, Agencja MAart Sp. z o.o., a pierwszą niezależną jednostką certyfikacyjną, która przeprowadziła audyt certyfikacyjny za zgodność z ISO 17100, był polski oddział Bureau Veritas Certification.

Jednostki certyfikacyjne nieposiadające odpowiedniej akredytacji branżowej dla EN 15038 i ISO 17100 powinny na piśmie informować o tym fakcie swoich klientów, a firmy planujące certyfikację powinny to sprawdzić przed wyborem dostawcy. Najlepsze praktyki dla norm branżowych przewidują bowiem certyfikację z akredytacją i certyfikat nieposiadający akredytacji branżowej nie będzie traktowany na rynku jako w pełni wiarygodny. W przypadku podjęcia decyzji o certyfikacji należy się upewnić, czy dana jednostka posiada więc stosowną akredytację branżową (uznanie systemu certyfikacji przez liczącą się na rynku międzynarodowym niezależną organizację branżową) i czy jest to jednostka wiarygodna (tj. przynajmniej o ustalonej pozycji na rynku UE).

Warto też zauważyć, że tzw. pseudocertyfikacja w oparciu o samodeklarację plus kupno jakiegoś certyfikatu stwierdzającego samodeklarację, certyfikacja w jednostkach certyfikacyjnych nieposiadających odpowiedniej akredytacji branżowej, lub też certyfikacja w zakresie nieprzewidzianym normą jest postrzegana jako zła praktyka rynkowa i stanowi antyreklamę dla danego podmiotu.

Monika Popiołek

Przewodnicząca
Komitetu Technicznego PKN KT 256
ds. Terminologii, Innych Zasobów Językowych i Zarządzania Treścią
oraz Rady Sektora Zagadnień Podstawowych i Systemów Zarządzania
w Polskim Komitecie Normalizacyjnym (PKN) i ekspert ISO TC37 od 2007 roku

oraz Prezes PSBT i Agencji MAart
i członek-ekspert TEPiS

Czy w Polsce wejdzie obowiązek tłumaczenia dokumentacji księgowej?

Mało kto wie, że jedno z rozwiązań zawartych w projekcie nowelizacji Ordynacji podatkowej zakłada, że organy podatkowe będą mogły zobowiązać stronę postępowania podatkowego do przetłumaczenia dokumentacji księgowej, która została przygotowana w języku obcym na język polski.

Z założeń do projektu ustawy o zmianie ustawy - Ordynacja podatkowa oraz niektórych innych ustaw wynika, że w przypadku toczącego się postępowania podatkowego organy podatkowe będą mogły nałożyć na stronę postępowania obowiązek przetłumaczenia na język polski dokumentów sporządzonych przez nią w języku obcym.

W teorii, obowiązujące obecnie przepisy działu IV Ordynacji podatkowej nie przewidują możliwości zwrócenia się przez organ podatkowy do strony postępowania o przetłumaczenie na język polski składanych przez stronę dokumentów sporządzonych w języku obcym. Taka możliwość istnieje natomiast w kontroli podatkowej oraz w postępowaniu kontrolnym prowadzonym przez organy kontroli podatkowej.

Propozycja nowelizacji zakłada ujednolicenie przepisów w zakresie kontroli i postępowania - organy podatkowe otrzymają możliwość zwrócenia się do strony postępowania (czyli np. podatnika, płatnika, inkasenta, następcy prawnego czy osoby trzeciej) o nieodpłatne przetłumaczenie na polski poszczególnych dokumentów. Chodzić będzie zarówno o dokumenty, których żąda organ podatkowy, jak i o dokumenty przedłożone z inicjatywy strony.

Co w przypadku, gdy strona nie wywiąże się z obowiązku przetłumaczenia dokumentów? W takiej sytuacji będą miały zastosowanie kary pieniężne. Otóż, jak wynika z projektu, skutkiem niezastosowania się do żądania organu dokonania tłumaczenia dokumentacji obcojęzycznej będzie zamówienie tłumaczenia przez organ podatkowy i obciążenie strony (kontrolowanego) kosztami takiego tłumaczenia. Poza koniecznością pokrycia kosztów tłumaczenia, za niewywiązanie się z obowiązku grozić ma również kara porządkowa.

Podobne emocje wzbudzały ostatnio propozycje wręcz przeciwne – a mianowicie żeby znieść obowiązek tłumaczenia dokumentacji przetargowej przez podmioty zagraniczne i tym samym wyrównać ich szanse na rynku polskim z podmiotami krajowymi. Równość szans w ramach UE to idea piękna ale jakimś cudem mało który kraj decyduje się na przerzucanie kosztów tłumaczenia dokumentacji przetargowej na urząd rozstrzygający przetarg (czyli de facto na podatnika polskiego).

Niektóre komentarze do tej informacji zdają się też sugerować, że obowiązek tłumaczenia dokumentacji księgowej na polski stanowiłby jakiś przełom, a co gorsza że jest to kolejne obciążenie dla polskiego podatnika-przedsiębiorcy. Jednak mało kto wie, że obowiązek tłumaczenia dokumentów na język polski na potrzeby urzędowe, obrotu prawnego i handlowego na terytorium RP istnieje już od dawna na mocy Ustawy o języku polskim. A ponadto, co powinno być raczej oczywiste dla czytających tego typu informacje, jakiekolwiek obciążenie wynikające z tłumaczenia dokumentacji na język polski dotyczy głownie podmiotów zagranicznych i ich spółek zależnych, a obecna nowelizacja ma na celu jedynie doprecyzowanie tej kwestii i zapobieżenie przerzucaniu tych kosztów na urząd, czyli na podatnika polskiego (i.e. nas wszystkich). Z przyczyn równie oczywistych, pomimo intensywnego lobbingu ze strony korporacji, podobne przepisy i obowiązek tłumaczenia na język urzędowy funkcjonują praktycznie we wszystkich krajach rozwiniętych bowiem koszty prowadzenia działalności na danym rynku powinien ponosić przedsiębiorca (co wynika nota bene również z ogólnych zasad rachunkowości). Czy jest to więc naprawdę zła wiadomość, czy może ktoś w urzędach kontroli skarbowej zaczął racjonalnie myśleć?

Monika Popiołek

Źródło informacji: Infor.pl